Pracownicy czołowych banków za zgodą swych szefów manipulowali stawką LIBOR, bankowcy w Goldman Sachs kombinowali kosztem swych klientów i pogardliwie nazywali ich muppetami, a szef funduszu inwestycyjnego Peregrine przyznał się niedawno do defraudacji kilkuset milionów ze środków swych klientów.
Niemała część bohaterów tych skandali ma za sobą studia MBA, gdzie integralną częścią programu są zajęcia z etyki. Po kryzysie finansowym z 2008 r. większość szkół biznesu zwiększyła nawet ich zakres, co – jak przyznają nieoficjalnie przedstawiciele uczelni – przyniosło mizerne rezultaty.
Język biznesu
– Moi studenci Executive MBA twierdzą, że gdyby mieli stosować w firmie zasady etyczne, to przegraliby z konkurencją – mówił wykładowca jednej ze szkół biznesu na Ukrainie podczas dyskusji na Światowym Kongresie Etyki, który niedawno odbył się w Akademii Leona Koźmińskiego. Czy to znaczy, że nie da się nauczyć menedżerów etyki?
– Można i trzeba ich uczyć, ale nie poprzez umoralnianie. Zamiast tego potrzebne są konkrety, czyli studia przypadków realnych firm, zarówno dobrych, jak i złych. Zamiast krytykować korupcję, lepiej pokazać przykład przedsiębiorstwa, które wystartowało w ustawionym przetargu, a potem zbankrutowało – twierdzi dr Bolesław Rok z Centrum Etyki Biznesu ALK. Przyznaje, że również polscy studenci MBA niekiedy sceptycznie podchodzą do tych zajęć.
Jednak zmieniają swoje nastawienie jeśli wykładowca mówi do nich językiem biznesu, pokazując procedury, wskaźniki, którymi można mierzyć standardy w firmie. (Wśród nich jest np. wskaźnik zadowolenia i rotacji pracowników).