Ambitni młodzi ludzie celujący w fotel prezesa dużej firmy muszą się liczyć z tym, że nie będzie to posada na długie lata. I coraz trudniej ją utrzymać, będąc na bakier z etyką. Przekonali się o tym szefowie 17,5 proc. czołowych firm na świecie, które w ubiegłym roku wymieniły lidera. Ten odsetek zmian to rekord w historii badania prowadzonego przez firmę doradczą Strategy& z grupy PwC, która od początku tego stulecia analizuje rotacje na czele 2500 największych spółek publicznych świata.
Dotychczas rekordowy pod względem odsetka zmian prezesów był 2015 r., gdy dotknęły one 16,6 proc. firm. Do ubiegłorocznego wzrostu wskaźnika rotacji przyczyniły się spółki w Europie Zachodniej (19,8 proc.) i w krajach BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny), gdzie wymieniono 21,6 proc. szefów największych spółek giełdowych. Eksperci Strategy& zwracają uwagę, że praca szefa dużej firmy staje się coraz bardziej wymagająca i coraz mniej stabilna. W 2000 r. menedżer obejmujący fotel prezesa mógł liczyć na co najmniej ośmioletnią kadencję, teraz skróciła się ona do niespełna sześciu lat.
Pomimo to całkiem sporej grupie top menedżerów udaje się utrzymać w fotelu znacznie dłużej – niemal co piąty prezes czołowej spółki zarządza nią od co najmniej dekady, a jego średni staż to 14 lat. Co prawda wśród tych długodystansowców przeważają założyciele firm albo charyzmatyczni wizjonerzy, pod rządami których firmy przeszły gruntowną transformację. Do takich menedżerów zaliczali się: Jack Welch z GE, jego następca Jeffrey Immelt (kierował koncernem przez 17 lat), no i Steve Jobs, legenda Apple'a.
Podobnie jest też w Polsce; w spółkach z warszawskiej giełdy szefowie z rekordowym stażem to często założyciele firm, np. Janusz Filipiak z Comarchu, Adam Góral z Asseco Poland, Marek Piechocki z LPP, Jarosław Szanajca z Dom Development.