– W Polsce, gdzie problemem jest bezrobocie, trudno sobie wyobrazić, że naszą bolączką może być niedobór pracowników. Jednak właśnie brak rąk do pracy może się okazać hamulcem długofalowego rozwoju gospodarczego. Zagrożenie jest spore, bo o pracowników będziemy musieli konkurować z takimi krajami jak Niemcy – twierdzi Franciszek Hutten-Czapski, partner i dyrektor zarządzający polskiego oddziału firmy doradczej Boston Consulting Group, komentując jej najnowszy raport o globalnym kryzysie siły roboczej.
Kryzysie, którego koszt w latach 2020–2030 może sięgnąć 10 bilionów dolarów, czyli około jednej dziesiątej światowego PKB. Właśnie tyle mogą stracić z tej przyczyny gospodarki 25 rozwiniętych państw świata, w tym Polski.
Według ekspertów BCG, którzy przeanalizowali prognozy, popyt i podaż na rynkach pracy, większość z 25 państw w ciągu najbliższych 15 lat będzie musiała się zmierzyć z problemem niedoboru rąk do pracy, niektórym zagrozi on wcześniej. Na świecie w tej grupie są Brazylia, Rosja i Korea Południowa, w Europie tworzą ją Niemcy (gdzie podaż pracowników zmniejszy się z obecnych 43 mln do 37 mln w 2030 r. ), Szwajcaria i Polska.
W tych trzech krajach już za pięć lat (w 2020 r.) może zabraknąć rąk do pracy, jeśli utrzymają tempo wzrostu gospodarczego i wzrostu produktywności na poziomie średniej z dekady 2003–2012. W przypadku Polski byłoby to 4,3 proc. wzrostu PKB i 2,8 proc. wzrostu produktywności rocznie.
Jeśli takie będzie tempo wzrostu gospodarki, deficyt siły roboczej w naszym kraju w 2020 roku wyniósłby 1 proc. Wydaje się, że to niewiele, szczególnie na tle Szwajcarii, gdzie sięgnie on 9 proc., czy Niemiec z prognozowanym 6-proc. niedoborem pracowników w 2020 roku. Jednak biorąc pod uwagę problemy związane z „dopasowaniem" kwalifikacji i lokalizacji kandydata (nie wszyscy chcą się przeprowadzić tam, gdzie są najbardziej poszukiwani) w niektórych branżach może to oznaczać deficyt sięgający kilkudziesięciu procent.