Coraz częściej pracodawcy w Polsce stosują tzw. background screening ?nie tylko do sprawdzenia kandydatów na menedżerów. Procedura weryfikowania danych obejmuje też niższe szczeble i używają jej niemal wszyscy zatrudniający. ?Czy to dlatego, że aplikujący ?o etat przestali mówić i pisać prawdę o sobie?
Grzegorz Orłowski: To skutek wszechwładnego marketingu i konieczności znakomitej autoprezentacji kandydata. Już nie wystarczy jego wiedza i umiejętności, musi jeszcze potrafić się dobrze sprzedać. A przy okazji ujawnić inne cechy, których życiorys czy dokumenty ?nie wykażą.
Oczywiście nie można mieć o to pretensji do kandydatów, bo stawką jest uzyskanie pracy. Jednak w tym dążeniu do jak najlepszego zaprezentowania się aplikujący nie mogą zatracić podstawowych zasad postępowania czy wychowania. A jedna z nich jest taka, że nie należy przesadzać z koloryzowaniem swojego wizerunku, a już z pewnością nie wolno kłamać na swój temat. Nikt jednak nie może odmówić kandydatom prawa do milczenia w sprawach prywatnych, a tę sferę też bardzo często chcą poznać przyszli pracodawcy. Ten swoisty „wyścig zbrojeń" napędzają zresztą oni sami, podnosząc wymagania dla starających się o etat ?i stawiając poprzeczkę wymaganych umiejętności ?i kompetencji na niezwykle wysokim poziomie.
Jakie elementy życiorysu najchętniej ubarwiają ci, którzy starają się ?o zatrudnienie?
Najczęściej dotyczy to doświadczenia zawodowego. Udział w licznych projektach zawodowych to niemal norma. Tymczasem potem okazuje się, że kandydat tylko powielał materiały potrzebne do realizacji tych zadań, a nie był w nie bezpośrednio zaangażowany. Zdarza się też przecenianie swoich umiejętności np. językowych, choć to dość łatwo i szybko można zweryfikować podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Podobnie bywa ze zdolnościami, które nie są udokumentowane, ?a wynikają z przesadnie dobrego mniemania o sobie.