Trudno wyżyć obecnie ze świadczenia usług przewodnika. Mało tego – trudno nawet dorobić do pensji. Zdaniem przewodników winna jest deregulacja zawodu.
– Zamiast otworzyć zawód i zwiększyć możliwości zarobkowe Polaków, zmniejszyła grono osób korzystających z usług polskich przewodników – komentuje Katarzyna Druzgała, prezes Stowarzyszenia Przewodników i Popularyzatorów Wiedzy o Krakowie.
Bez weryfikacji wiedzy
Od stycznia 2014 r. nie trzeba już legitymować się wykształceniem średnim, odbywać czasochłonnych, drogich szkoleń ani zdawać egzaminów, aby oprowadzać turystów. Wystarczy, by przewodnik lub pilot nie był karany za przestępstwa popełnione w związku z wykonywaniem tej profesji. Wiedzy nikt nie sprawdza.
Jak czytamy w przekazanej do konsultacji społecznych przez Ministerstwo Sportu i Turystyki białej księdze ustawy o usługach turystycznych, przed deregulacją, z uwagi na niewysokie ceny oraz dużą dostępność, zagraniczne biura podróży chętnie korzystały z usług polskich przewodników turystycznych. Niewielu usługodawców z państw Unii korzystało zaś z procedur uznawania kwalifikacji, by ich rodacy mogli oprowadzać po polskich miastach. Wpływy z obsługi zagranicznych grup stanowiły istotną część przychodów polskich przewodników, szczególnie w dużych miastach, takich jak Kraków, Warszawa, Wrocław, Poznań czy Gdańsk.
– W efekcie osób wykonujących zawód przewodnika ubywa. Wprawdzie pojawili się oprowadzacze, którym turyści płacą co łaska, ale nie stanowi to ich głównego źródła utrzymania. Od dochodów nie odprowadzają też podatków – mówi Druzgała.