Na granicy obu państw koreańskich, w Panmundżomie, spotykają się po raz pierwszy ich przywódcy. Poprzednio ojciec Kim Dzong Una dwukrotnie gościł południowokoreańskich prezydentów w swojej stolicy Pjongjangu (w 2000 i 2007). A jego dziadek – jako jedyny z komunistycznej dynastii – był na Południu, w 1950 roku podczas wojny. Ale musiał uciekać stamtąd przed amerykańskimi żołnierzami.
Teraz trzeci z Kimów przekroczy linię demarkacyjną w Panmundżomie, by już na Południu prowadzić rozmowy z liderem Seulu.
Znikająca góra
W czwartek po południu gospodarze urządzili próbę generalną spotkania, podczas której obu przywódców odgrywali aktorzy z Seulu. Mimo że podczas niej odtwarzano nawet wspólne sadzenie sosny „pojednania i pokoju", nadal nie wiadomo było, o czym będą rozmawiać prawdziwi liderzy. Eksperci ostrożnie sugerowali, że najważniejsze będą zmniejszenie napięcia na Półwyspie i jego denuklearyzacja – co w praktyce oznacza jednostronną rezygnację przez Kima z broni atomowej.
Nim się ono zaczęło, obie strony wykonały gesty dobrej woli. Władze Południa kazały wyłączyć ogromne głośniki rozmieszczone wzdłuż granicy, przez które nadawano audycje propagandowe. Kim zaś w zeszłą niedzielę nakazał wstrzymanie prac nad bronią atomową i pociskami rakietowymi.
Eksperci amerykańscy i chińscy sądzą, że lider komunistów skłonny jest obecnie do kompromisów w sprawie swego programu nuklearnego z powodu katastrofy, jaka miała go spotkać. Jesienią ubiegłego roku na Północy dokonano ostatniego testu atomowego. Po kilku miesiącach na zdjęciach satelitarnych zauważono, że zawalił się rejon góry Mantap na północy kraju. W jej wnętrzu znajdowały się północnokoreańskie instalacje atomowe, a obok – poligon, na którym dokonano pięciu z sześciu ostatnich prób atomowych Kima. Teraz nie nadaje się nawet do naprawy.