Żeby nie dopuścić do blokady parlamentu na wzór protestu opozycji z przełomu 2016 i 2017 r. posłowie PiS zmienili pod koniec lutego regulamin Sejmu. Wprowadzili przepis, wedle którego w przypadku "uniemożliwiania przez posła pracy Sejmu" lub "naruszenia przez posła swoim zachowaniem na sali posiedzeń powagi Sejmu", prezydium Sejmu może podjąć uchwałę o obniżeniu mu pensji. Maksymalna kara to zabranie połowy wynagrodzenia na 3 miesiące - pisze Onet.
W prezydium Sejmu to PiS rozdaje karty. Na sześcioro marszałków troje pochodzi z PiS - Marek Kuchciński, Ryszard Terlecki i Beata Mazurek. Opozycja, nawet zjednoczona, nie jest ich w stanie zablokować. Wedle regulaminu Sejmu "w wypadku równej liczby głosów decyduje głos Marszałka Sejmu" - a zatem Kuchcińskiego. W praktyce jednak często razem z PiS za karami głosuje wicemarszałek Stanisław Tyszka (Kukiz'15).
Kara za przerywanie premierowi
Prezydium szybko sięgnęło po nowe kary, choć najpierw w wersji delikatnej. Na początku kwietnia ukarany został poseł PO Jakub Rutnicki. Stracił ćwierć jednej pensji - czyli ok 2,5 tys zł - za to, że z sejmowych ław docinał szefowi MSZ Jackowi Czaputowiczowi w czasie jego wystąpienia. "Poseł Jakub Rutnicki przerywał wystąpienie ministra spraw zagranicznych co najmniej kilkunastokrotnie. Zdecydowanie najczęściej spośród wszystkich parlamentarzystów" - wyjaśniało Centrum Informacyjne Sejmu.
Zaraz po nim ukarana została szefowa klubu Nowoczesnej Kamila Gasiuk-Pihowicz. Także straciła ćwiartkę pensji za to, że podczas głosowań nad ustawami sądowymi PiS wdała się w utarczki z Kuchcińskim.
Szybko jednak prezydium Sejmu sięgnęło po najdotkliwsze sankcje - w minionym tygodniu poseł PO Sławomir Nitras poinformował, że nie dostanie pół pensji przez trzy miesiące. Powód? Wedle Kuchcińskiego "39 razy swoim głośnym wypowiadaniem i pokrzykiwaniem przeszkadzał w wystąpieniu premiera" podczas ostrej debaty dotyczącej wotum nieufności dla wicepremier Beaty Szydło oraz szefowej resortu pracy Elżbiety Rafalskiej.