Były szef ochrony prezydenta przyznał, że "popełnił błąd", uczestnicząc w maju w demonstracji, w czasie której został sfilmowany przez przypadkowych obserwatorów. Na wideo widać, jak grupa policjantów niesie szarpiącego się człowieka. W pewnej chwili podbiega mężczyzna w cywilu, ale w policyjnym hełmie na głowie. Zaczyna bić półleżącego. Na innym filmiku, nagranym następnego dnia, widać tego samego mężczyznę w tym samym miejscu, jak ciągnie młodą kobietę pod ścianę i podcina jej nogi, zmuszając, aby usiadła na chodniku. Mężczyzną w cywilu był Alexander Benalla.
- Czuję, że zrobiłem coś naprawdę głupiego i popełniłem błąd - powiedział Benalla w rozmowie z gazetą "Le Monde". - Nigdy nie powinienem się udać na demonstrację jako obserwator, a potem powinienem się powstrzymać - dodał.
Pałac Elizejski od początku utrzymywał, że Benalli pozwolono śledzić pracę funkcjonariuszy policji w dniu demonstracji po tym, jak wyraził zainteresowanie dowiedzeniem się, w jaki sposób funkcjonariusze zabezpieczają takie wydarzenia. Miał jednak tylko "obserwować" protest, a nie aktywnie działać.
Sprawą zajmują się już dwie parlamentarne komisje. Alexis Kohler, szef sztabu prezydenta, przemawiając przed komisją senacką przyznał, że początkowa kara dla Benalli - dwutygodniowe zawieszenie - "może wydawać się niewystarczająca", ale w tamtym czasie uważał ją za "proporcjonalną".
Sam Macron, który po kilku dniach przerwał milczenie w sprawie skandalu, w czwartek nazwał go "burzą w szklance wody". Słowa te wypowiedział podczas wizyty w Campan w południowo-zachodniej Francji, a jeszcze w tym tygodniu mówił deputowanym ze swojej partii, że "to, co wydarzyło się 1 maja, jest straszne i poważne" oraz "było dla niego rozczarowaniem i zdradą". - Jedyną osobą odpowiedzialną jestem ja - mówił.