Rosyjskie media już nie przedstawiają rządzącego od ćwierćwiecza prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki jako przyjaciela Rosji. Za to nazywany jest przywódcą „państwa związkowego", który próbuje siedzieć na dwóch stołkach „pomiędzy Zachodem a Wschodem". Kremlowskie stacje i prasa wprost sugerują jednak, że jeżeli Mińsk dokona „niewłaściwego wyboru", Białoruś może zniknąć z mapy świata.
„Białorusi nie będzie"
Jeden z czołowych rosyjskich propagandystów Dmitrij Kisielow słynie ze swojego programu „Wiesti Niedieli", transmitowanego przez główną stację Rossija 1. W niedzielę zabrał się za Białoruś i skomentował niedawną wypowiedź Łukaszenki, że „Rosja może stracić jedynego sojusznika na zachodnim kierunku". Białoruski prezydent miał oczywiście na myśli siebie. Odpowiedź Kremla dostał błyskawicznie.
– Jeżeli w Mińsku postanowią pozostać bez Rosji, przyszłość Białorusi będzie upiorna. Rosja, rzecz jasna, osłabnie, ale Białorusi po prostu nie będzie. Nie trzeba mieć złudzeń – stwierdził Kisielow. Tuż przed tym mówił o „upiornym losie Ukrainy", na którą „nikt nie czeka na Zachodzie".
W poniedziałek wieczorem swój reportaż na temat Białorusi wyemitowała kolejna kontrolowana przez Kreml stacja NTW. Stacja stwierdziła, że „ktoś" zmusił mieszkańców Ukrainy, by „nienawidzili Rosji", a teraz próbuje to samo „przeforsować" na Białorusi. – Nikt nawet w strasznym śnie nie mógł sobie wyobrazić, że w Mińsku będą atakować ludzi tylko dlatego, że są Rosjanami – stwierdził autor reportażu. Nie sprecyzowano jednak, kto, kiedy i przez kogo został zaatakowany w białoruskiej stolicy. Cytowani przez stację analitycy sugerują, że Zachód „mobilizuje kontrolowane przez siebie siły na Białorusi", by oderwać kraj od Rosji.
Dalej posunął się największy rosyjski dziennik „Komsomolska Prawda", który opublikował artykuł pod tytułem „70 proc. Białorusinów popiera zjednoczenie z Rosją". Nie chodzi o jakieś sondaże, lecz o prywatne wnioski korespondenta dziennika, który spędził sylwestra w Mińsku.