Wielusettysięczne demonstracje w Wenezueli i podważenie prawomocności obecnego szefa państwa Nicolasa Maduro wywołało wściekłość na Kremlu. - Przyjaźniącą się z nami Wenezuelę, naszego strategicznego partnera będziemy wspierać. Staniemy ramię w ramię z nim na straży jego suwerenności – zapowiadał rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Siergiej Riabkow.
Od chwili objęcia władzy w 1999 roku przez poprzedniego przywódcę Hugo Chaveza Wenezuela utrzymywała coraz ściślejsze stosunki z Rosją. Początek rządów Chaveza zbiegł się w czasie z pierwszą kadencją Władimira Putina. Już w 2006 roku Rosja wsparła Wenezuelę w jej staraniach o miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ (ostatecznie weszła tam Panama). Dwa lata później oba kraje wprowadziły ruch bezwizowy.
A w 2009 roku Wenezuela – jako trzeci kraj na świecie, po Rosji i Nikaragui – uznała Abchazję i Osetię Południową.
- A jeśli nasze bombowce (strategiczne) Tu-22 pojawią się w przestrzeni powietrznej Wenezueli? Zapewniam was, że żaden kraj nie ośmieli się pchać swojego nosa w jej wewnętrzne sprawy! A jeśli nasze okręty podwodne wynurzą się u brzegów Wenezueli? A wojska desantowe? - wołał w sobotę Żyrinowski. Wódz „liberalnych demokratów" uważany jest w Moskwie za człowieka potrafiącego publicznie wypowiadać to, co myślą za murami Kremla, szczególni ci z tamtejszych polityków i urzędników, którzy są związani z armią.
Od chwili przyjęcia państw Europy Środkowej do NATO, Rosja traktowała swoją obecność w Caracas jako rodzaj strategicznej odpowiedzi USA i rekompensatę za wycofanie się z Kuby. Jednak w Wenezueli Rosjanie nigdy nie założyli bazy wojskowej.