Były wicepremier postuluje odbudowę wizerunku PiS jako partii popierającej integrację europejską, w której Jarosław Kaczyński nie będzie zakładnikiem środowisk katolicko-narodowych, oraz wewnątrzpartyjną dyskusję. Przestrzega, że w przeciwnym razie ugrupowaniu grozi marginalizacja oraz powstanie konkurencji.
Ludwik Dorn, jeden z czołowych polityków PiS od listopada zeszłego roku zawieszony w członkostwie w partii, konsekwentnie przez klika tygodni nie wypowiadał się publicznie o działaniach jego ugrupowania. Milczał także w ostatnim czasie, kiedy przez partię przetoczyła się awantura wokół traktatu lizbońskiego. Dorn osobiście opowiadał się za jego ratyfikacją. – Spotkałem się z zarzutem, że moje deklaracje osłabiają siłę negocjacyjną PiS – wyjaśnił w czwartkowym wpisie na blogu.
Były szef MSWiA dał do zrozumienia, że w partii powstał rozłam spowodowany dyskusją o traktacie. Według niego Jarosław Kaczyński popełnił „ciężki błąd”, zaczynając grę o warunki ratyfikacji od groźby głosowania przeciw i wprowadzenia dyscypliny w tej sprawie. Spowodowało to – jak uważa Dorn – uskrajnienie partii. Dlatego się obawia, że PiS może stoczyć się w kierunku LPR. Jego zdaniem prezes nieświadomie otwiera do tego drzwi.
Ludwik Dorn wskazuje receptę na zażegnanie kryzysu. Opowiada się za przywróceniem PiS charakteru europejskiej partii, odbudowaniem relacji z nurtem katolicko-narodowym (co ma oznaczać także nielekceważenie często słusznych jego zdaniem obaw środowisk Radia Maryja). – Mojej partii potrzebna jest debata ideowa i polityczna – postuluje.
Politycy PiS nie chcieli wczoraj komentować słów Dorna. Nieoficjalnie przyznają, że publiczna dyskusja o sytuacji w partii jest „zagraniem nie fair”. Dorn miał dać słowo, że nie będzie tego robił. – Taka dyskusja osłabia partię i tylko daje argumenty, aby nie „odwieszać” Dorna w członkostwie w partii – słychać w PiS.