Borusewicz: prezydent utrudnia pracę rządu

Odrzucając kandydatów na generałów, Lech Kaczyński chciał dać wyraz swej niechęci do premiera Donalda Tuska – uważa Bogdan Borusewicz. Jest przekonany, że prezydent nie potrafi przyjąć roli arbitra i skazuje się na przegraną, bo unika wchodzenia w konflikt z PiS i pozwala dominować swemu bratu, prezesowi tej partii

Publikacja: 10.05.2008 03:39

Borusewicz: prezydent utrudnia pracę rządu

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Nadal pan marszałek uważa, że Lech Kaczyński jest prezydentem jednej partii?

Bogdan Borusewicz, marszałek Senatu:

Tak. Niestety, nadal tak jest. To problem, ponieważ prezydent, żeby dobrze spełniać swoją funkcję, musi być arbitrem, a nie stroną w konfliktach.

W sporze o ustawę ratyfikującą traktat lizboński nie był arbitrem?

Wtedy był. Zachował się jak mediator. Ale teraz mamy kontynuację tego sporu, zaczyna się bój o kształt ustawy kompetencyjnej i znowu prezydent pokazuje tę złą stronę – ogłasza, że podpisze traktat, ale razem z tą ustawą. Źle się stało, że nie podpisał go od razu. Mimo że się starałem, aby Senat przyjął akt ratyfikacyjny jeszcze przed wyjazdem prezydenta do Bukaresztu na szczyt NATO. Sądziłem, że to zamknie sprawę. A co się stanie, jeśli PiS nie będzie zadowolone z ustawy kompetencyjnej i będzie się spierało o to z PO? Prezydent nie podpisze traktatu?

Przecież oświadczył, nawet na arenie międzynarodowej, że podpisze.

Obiecał to po swoim orędziu, które przygotował Jacek Kurski. To wymusiło na prezydencie zmianę decyzji i należy za to dziękować Jackowi Kurskiemu. On bowiem doprowadził do tego, że prezydent się zorientował, iż brnie w ślepy zaułek i jest krytykowany za granicą. Po wygłoszonym orędziu wszystko wskazywało na to, że w Bukareszcie prezydent będzie izolowany. Zatem wystąpienie przygotowane przez Jacka Kurskiego było przełomem w grze traktatem. Mam nadzieję, że obecne stanowisko prezydenta w sprawie ustawy kompetencyjnej to tylko wywieranie nacisku, by miała taki kształt, jak chce PiS.

Propozycja PiS dotycząca zmian w ustawie kompetencyjnej jest do przyjęcia?

Można zapisać, że dodatkowego zabezpieczenia – czyli zgody rządu, prezydenta, Sejmu i Senatu – wymaga zmiana stanowiska Polski w dwóch kwestiach, o które szedł spór: protokołu brytyjskiego i mechanizmu z Joaniny. Choć nie można zagwarantować funkcjonowania czegoś do końca świata, bo każdy rząd podejmuje własne decyzje. Ale propozycja PiS powoduje, że wszystkie decyzje dotyczące UE wymagałyby zgody aż czterech organów władzy. Na miły Bóg, nie! Dwie trzecie polityki zagranicznej i znaczna część wewnętrznej są związana z UE, to tysiące spraw! I nie wolno mieszać kompetencji władzy ustawodawczej i wykonawczej. Propozycja PiS dąży zatem do ograniczenia działań rządu w kwestiach, do których ma konstytucyjne kompetencje.

Nie sądzi pan, że rząd prowokuje trochę prezydenta do ostrych reakcji? To nie jest normalne, że listę kandydatów na nominacje generalskie dostarcza głowie państwa jakiś kurier.

Każdą sprawę można omówić w ciszy gabinetów i dotychczas tak było. Jeśli prezydent miał zastrzeżenia do działań ministra obrony, to powinien był go wcześniej zaprosić do siebie i wyjaśnić sprawę. A odbył się publiczny spektakl odrzucania kandydatów na generałów. To była demonstracja niechęci do premiera i tego rządu.

Tak jak wcześniejsze zamieszanie wokół powoływania ambasadorów. Brak ambasadorów powoduje obniżanie rangi naszych przedstawicielstw dyplomatycznych. Trzeba też omówić inne sporne kwestie. Jest np. problem kilku ambasadorów nominowanych wcześniej. Chodzi m.in. o Zdzisława Ryna w Argentynie, mianowanego na skutek sugestii polonijnego oligarchy Jana Kobylańskiego, który chce mieć wpływ na dyplomację w Ameryce Południowej, czyli na polską administrację. Już poprzedni minister spraw zagranicznych, dziś szef Kancelarii Prezydenta Anna Fotyga wyraziła opinię, że od Kobylańskiego należy się dystansować i być ostrożnym w kontaktach z nim. Cóż bardziej ostrego można powiedzieć w języku dyplomacji? A mimo to Ryn został mianowany i dziś prezydent Kaczyński broni go przed próbami odwołania.

A proponowanie na ambasadora Andrzeja Krawczyka nie było złe?

Dlaczego? Andrzej Krawczyk był ministrem w Kancelarii Prezydenta i to takim dość zaprzyjaźnionym z Lechem Kaczyńskim.

Ale odszedł w wielkim konflikcie, bo oszukał prezydenta, nie mówiąc mu, że był tajnym współpracownikiem SB.

Z tego, co wiadomo, to nie współpracował z SB. Zrobił błąd, że nie powiedział o podpisaniu dokumentu współpracy z WSW. Jestem zaskoczony tą niechęcią do niego. Według mnie chodzi o coś innego. O to, że Andrzej Krawczyk był postrzegany jako ten, który przeszedł na stronę Platformy.

Może jednak MSZ nie powinno go proponować, wiedząc, jaką to wywoła reakcję?

To, że prezydent kogoś nie lubi, nie może hamować rządu.

Współpracy muszą chcieć dwie strony, a jedna ustawia się ciągle bokiem i mówi „nie”

Ale rząd mógł zadbać o dobrą współpracę z prezydentem.

Współpracy muszą chcieć dwie strony, a tymczasem jedna ustawia się stale bokiem do wszystkiego i w kółko mówi „nie”. Sprawa ambasadorów dotyczy tylko kilkudziesięciu osób.

Natomiast zapowiedź weta prezydenckiego do ustawy o dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych dotyka milionów Polaków. Weto do tej ustawy nie pozwoli naprawić sytuacji w służbie zdrowia.Sądzi pan, że prezydent nie robi tego z przekonania, tylko złośliwie?Prezydent chce maksymalnie utrudnić funkcjonowanie rządu. Choć stawia siebie w trudnej sytuacji – prezydenta jednej partii.

Nie jest trochę osaczony, jako prezydent nie jest gorzej traktowany niż Aleksander Kwaśniewski? Media, politycy bezkarnie – jak poseł PO Janusz Palikot – zarzucają mu różne rzeczy, mając świadomość, że to kłamstwa. Nie śmiano podważać w ten sposób autorytetu Kwaśniewskiego jako głowy państwa.

Jemu też wyciągano bardzo nieprzyjemne rzeczy: dziwne zachowanie w Charkowie, parodiowanie papieża przez prezydenckiego ministra…

Ale najpierw latami udawano, że nic się nie dzieje. Nie wypadało pisać: „był pijany”. Nie pytano go o to wprost. A kiedy „Rz” napisała, że wsiadał do bagażnika na Białorusi, to uznano to za brukowe.

No tak, ale Kwaśniewski nie obrażał się od razu i potrafił rozmawiać ze wszystkimi. I co ważniejsze – był w stanie wznieść się ponad swoją formację polityczną i wejść z nią w konflikt. Prezydent, który – jak Lech Kaczyński – unika wchodzenia w konflikt z partią, która go wyniosła, skazuje się na przegraną i przestaje być arbitrem. Problemem prezydenta jest też to, że pozwala dominować szefowi PiS. To było złe zwłaszcza wtedy, gdy Jarosław Kaczyński był jednocześnie premierem, bo oprócz współpracy musi być jeszcze wzajemna kontrola ośrodków władzy. A tymczasem premier niektóre rzeczy załatwiał za prezydenta.

Jakie?

Dzwonił do mnie w sprawie odznaczeń państwowych. Myślałem, że to prezydent, bo to jego kompetencja, a okazało się, że to był premier.

A jak się panu podoba obecna polityka wschodnia Polski? Donald Tusk pojechał do Moskwy, pomijając Ukrainę...

Ale z pierwszą wizytą pojechał do Wilna. To było tak, że dzień po wyborach zadzwonił do mnie w tej sprawie jeden z doradców prezydenta Litwy. To było pierwsze zaproszenie, jeszcze rząd nie był ukonstytuowany. Gdybym dostał podobny telefon z Ukrainy, to Tusk też by tam na pewno pojechał. A jeśli chodzi o politykę energetyczną i wschodnią w ogóle, to ona jest w jakimś stopniu kontynuowana. Jestem przeciwny zaostrzaniu relacji z Rosją. One się znacznie poprawiły.

Poprawiły się? Wizy nam wprowadzają.

Wprowadzają nam jako ostatniemu krajowi UE. To nie jest retorsja, tylko normalna procedura. My już dawno wprowadziliśmy wizy tranzytowe, w tych sprawach obowiązuje zasada wzajemności. Powtarzam, nie powinniśmy niepotrzebnie zaostrzać stosunków z Rosją.

Myśli pan o Gruzji i stanowisku prezydenta?

Tak.

Było złe?!

Nie mam zastrzeżeń, że występujemy w obronie Gruzji. Tylko prezydent powinien się był najpierw porozumieć z rządem i innymi krajami UE, a nie występować przed szereg. A wcześniej wysłannicy prezydenta powinni byli pojechać do Gruzji i zdać mu relację z sytuacji. Oświadczenie było zbyt emocjonalne. W tym konflikcie konieczne jest działanie razem z sojusznikami.

A pana zdaniem to dobrze, że wycofujemy wojska z Iraku? Prezydent był przeciw.

W Iraku jest lepiej, a w Afganistanie będzie coraz gorzej. Decyzja rządu jest taka, że wycofujemy się z Iraku i wzmacniamy Afganistan. Gdyby to ode mnie zależało, zrobiłbym odwrotnie. Z Irakiem łączą nas interesy już od czasów PRL. Koncentracja sił w jednym z tych regionów jest wskazana. Wybrany został Afganistan i trzeba tę decyzję zrealizować.

Rz: Nadal pan marszałek uważa, że Lech Kaczyński jest prezydentem jednej partii?

Bogdan Borusewicz, marszałek Senatu:

Pozostało 99% artykułu
Polityka
Magdalena Wilczyńska: Rumunia pokazała, co może wydarzyć się w Polsce przed wyborami prezydenckimi
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Polityka
Adrian Zandberg podsumował rok rządu Donalda Tuska. Wskazał „podstawowy grzech”
Polityka
Sondaż: Młodzi ludzie stawiają na Konfederację, jest też wielu niezdecydowanych
Polityka
Co z ustawą o związkach partnerskich? „Największy projekt, który wyjdzie z rządu”
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Polityka
Zielone światło UE dla zapory na granicy polsko-białoruskiej