Nigdy tego nie wykluczałem – stwierdził w niedzielę lider PO pytany w „Kawie na ławę” TVN, czy w przyszłości będzie się ubiegał o urząd prezydenta.
Co prawda Grzegorz Schetyna, wicepremier i szefa MSWiA, zaufany polityk Tuska, już dwukrotnie mówił, że start lidera PO w wyborach w 2010 r. jest oczywisty, ale on sam odpowiedzi na to pytanie unikał od ponad dwóch lat, czyli od czasu, gdy przegrał wybory prezydenckie z Lechem Kaczyńskim.Był wielkim faworytem kampanii prezydenckiej w 2005 r., w której wystartowało aż 12 kandydatów. Pierwszą turę wygrał z Kaczyńskim, choć zaledwie trzema punktami procentowymi.
W ostatnich tygodniach kampanii Donald Tusk ruszył w morderczy, samotny objazd po Polsce. Ale w drugiej turze – ku zaskoczeniu wielu obserwatorów – otrzymał 45,96 proc. Lech Kaczyński, który też podróżował, ale z doradcami – 54,04 proc. Frekwencja w tych wyborach wyniosła 50,99 proc.– Byliśmy w ostrej konkurencji, szczególnie w czasie tych wyborów – mówił wczoraj Tusk pytany o ocenę półmetka prezydentury Kaczyńskiego. Dlatego, jak tłumaczył, nie jest w tej ocenie obiektywny. Uważa, że Kaczyński chce sparaliżować posunięcia jego rządu i – jak żaden poprzedni prezydent – mocno angażuje się „we wsparcie konkretnej partii politycznej”, czyli PiS. – Dziś prezydent nie ukrywa dystansu wobec wielu posunięć mojego rządu i nie jest wykluczone, że będziemy ponownie konkurować – dodał. Dwa lata po swej przegranej Tusk w wyborach parlamentarnych uzyskał w stolicy prawie 54 proc., czyli pół miliona głosów. Frekwencja w Warszawie wyniosła aż 74 proc. Tusk poprowadził wtedy do zwycięstwa PO, która uzyskała blisko 52 proc. poparcia przy rekordowo wysokiej jak na Polskę frekwencji, bo prawie 54-proc. Czy w 2010 r. uda mu się powtórzyć ten sukces? I jakie środowiska zechcą go wesprzeć? – Zobaczymy za dwa lata – tylko tyle powiedział wczoraj Tusk.