Do niedawna obowiązujący dogmat o szkodliwości ustaw dla państwa, za pomocą którego wyjaśniano, dlaczego rząd dobrze robi, że nic nie robi, odchodzi w przeszłość na rzecz nowego dogmatu, że sprawność rządów mierzy się liczbą zgłoszonych i przegłosowanych projektów. Straszliwie mi szkoda koalicyjnych posłów, którzy od głosowania w takim tempie mogą się nabawić przykurczów mięśni ramienia albo nawet tzw. łokcia tenisisty, ale dla partii trzeba się czasem poświęcić.
Zresztą nie wpadajmy w panikę, jak obecna władza coś zapowiada, to znaczy tylko tyle, że zapowiada. Za to zawsze zapowiada stanowczo: w niedzielę na przykład premier zapowiada, że będzie dla FIFA twardy, a w poniedziałek włączam TVN i co widzę?
Premiera zapowiadającego, że będzie twardy dla Komisji Europejskiej w sprawie polskich stoczni. Dobry żart tynfa wart, mawiali przodkowie.
A propos tynfa, „Gazeta Wyborcza” z kolei pochyliła się nad inicjatywą władz Gdańska, które na złość NBP postanowiły wybić własną monetę z Wałęsą i nieopatrznie omal nie nazwały jej szelągiem. Na szczęście ktoś kropnął się, że szeląg budzi negatywne skojarzenie, i wałęsówkę przezwano na talara. A może nie od rzeczy byłoby nazwać monetę srebrnikiem (oczywiście wyłącznie z uwagi na materiał, z którego nasz ukochany były przywódca ma zostać wybity)?
Rzecz o tyle ważna, że moneta ma być wymienialna, a kurs srebrnika łatwo wyznaczyć ceną, za którą sprzedano Platformie głowę Cenckiewicza: za jednego wychodzi równo milion złotych.