Burza po słowach prezydenta o powoływaniu premiera

Głowa państwa może desygnować na premiera człowieka z ulicy. Tylko po co? – pyta Marek Siwiec

Publikacja: 07.03.2011 20:45

Czy Bronisławowi Komorowskiemu chodziło o postraszenie Jarosława Kaczyńskiego, że nawet w razie wygr

Czy Bronisławowi Komorowskiemu chodziło o postraszenie Jarosława Kaczyńskiego, że nawet w razie wygrania przez PiS wyborów to nie on otrzyma misję formowania rządu? Na zdjęciu obaj w Sejmie w 2008 r.

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

"Mam nadzieję graniczącą z pewnością, że po wyborach będę mógł powierzyć misję tworzenia rządu zwolennikom modernizacji i zdrowego rozsądku. Mam suwerenne prawo wybrać kandydata, który moim zdaniem będzie dawał największe gwarancje utworzenia dobrego rządu" – te słowa prezydenta z wywiadu dla "Newsweeka" wywołały wiele spekulacji, co prezydent miał na myśli. Czy chodziło mu o postraszenie PiS, że nawet w razie wygranych wyborów to nie ich lider otrzyma misję formowania rządu? A może była to wypowiedź skierowana do Platformy i związana z rywalizacją między Donaldem Tuskiem a Grzegorzem Schetyną?

– Sądzę, że ze strony prezydenta jest to jedynie prężenie muskułów i próba pokazania, iż liczy się na scenie politycznej – komentuje dr Artur Wołek, politolog z PAN. – W rzeczywistości nie jest w stanie zablokować kandydata na premiera, który ma za sobą sejmową większość. Bo nawet jeśli nie dostanie on nominacji w pierwszym kroku, zostanie premierem w drugim i prezydent nic na to nie poradzi.

Również współpracownicy poprzednich prezydentów mówią: głowa państwa może desygnować na premiera kogo chce, ale dotąd nikt nie sprzeciwił się woli większości Sejmu.

Lech Kaczyński w czasie swojego urzędowania powołał dwóch premierów: swojego brata Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska, lidera PO.

Przed wyborami w 2007 r. z otoczenia Lecha Kaczyńskiego wychodziły co prawda sygnały, że to prezydent wskazuje kandydata na szefa rządu, co ewidentnie miało na celu straszenie Tuska. Jednak po wyborach prezydent bez zbędnych wahań powierzył liderowi PO misję tworzenia rządu. Pozwolił sobie tylko na krytykowanie kandydatury Radosława Sikorskiego na szefa MSZ.

– Lech Kaczyński niczego nie wymyślał, tylko powierzał tekę premiera liderowi największego ugrupowania – podkreśla Maciej Łopiński, minister z kancelarii Kaczyńskiego.

 

 

Aleksander Kwaśniewski podczas dwóch kadencji swojej prezydentury desygnował aż pięciu premierów: Włodzimierza Cimoszewicza z SLD, Jerzego Buzka z AWS, Leszka Millera z SLD, Marka Belkę sympatyzującego z Sojuszem i Kazimierza Marcinkiewicza z PiS. O ile premierzy wywodzący się z lewej strony sceny politycznej nie mogli budzić u Kwaśniewskiego większych kontrowersji, o tyle kandydaci prawicowi już tak.

– Aleksander Kwaśniewski był jednak realistą i nie toczył wojen o to, kto ma być premierem – mówi europoseł SLD Marek Siwiec, wieloletni szef BBN za prezydentury Kwaśniewskiego. – Na przykład świetnie zdawał sobie sprawę, że wytypowanie na szefa rządu mało znanego Buzka miało pomóc Marianowi Krzaklewskiemu, liderowi AWS, zdobyć prezydenturę w 2000 roku. Nie bawił się jednak w żadne utrudnienia.

Paradoksalnie najwięcej zastrzeżeń dotyczących premiera płynęło z otoczenia Kwaśniewskiego, gdy do objęcia władzy szykował się Leszek Miller, lider SLD.

Media rozpisywały się wówczas o rzekomej niechęci prezydenta do powierzenia władzy Millerowi. Ten jednak postawił sprawę jasno – nowym premierem będzie szef zwycięskiego ugrupowania, czyli on. I prezydent tego nie zakwestionował, choć dziennikarze pisali później o szorstkiej przyjaźni między obu politykami oraz rywalizacji tzw. dużego i małego pałacu, czyli Pałacu Prezydenckiego i Kancelarii Premiera.

Kwaśniewski jako jedyny prezydent wykorzystał też konstytucyjną zasadę wyłaniania premiera w drodze trzech kroków. Powołał na szefa rządu Marka Belkę i zaprzysiągł jego gabinet, choć doskonale wiedział, że nie uzyska on za pierwszym razem poparcia bezwzględnej większości w Sejmie.

– Prezydent był mocno zaangażowany w powołanie Belki – wspomina Siwiec. – Sam negocjował poparcie dla jego rządu z rozłamowcami Marka Borowskiego, z SLD, Unią Pracy oraz PSL.

 

 

Największą liczbę powołanych premierów ma na swoim koncie Lech Wałęsa. Byli to Jan Krzysztof Bielecki z KLD, Jan Olszewski z Porozumienia Centrum, Waldemar Pawlak z PSL, Hanna Suchocka z UW, ponownie Pawlak i Józef Oleksy z SLD. Tyle że odbywało się to pod rządami tzw. małej konstytucji, w której procedury powołania szefa rządu nie były tak precyzyjnie określone jak obecnie.

– Mimo to Lech Wałęsa zawsze przestrzegał zasady, że pierwszeństwo w tworzeniu rządu ma partia, która wygrała wybory – mówi "Rz" Andrzej Drzycimski, rzecznik prezydenta Wałęsy. – Tak było w 1991 r., kiedy parlament był niezwykle rozdrobniony. Prezydent uważał, że premierem nadal powinien pozostać Jan Krzysztof Bielecki, jednak uszanował fakt, że w wyborach zwyciężyła Unia Demokratyczna, i nieformalnie powierzył misję tworzenia rządu Bronisławowi Geremkowi.

Gdy Geremkowi nie udało się stworzyć koalicji większościowej, Wałęsa wziął na siebie ciężar negocjacji z partiami w sprawie sformowania rządu.

– Ostatecznie udało się zmontować większość wokół kandydatury Jana Olszewskiego, mimo że prezydent nie był entuzjastą tego rozwiązania – zaznacza Drzycimski. Były prezydencki minister nie rozumie takiego postawienia sprawy, że to, kto będzie premierem, zależy od prezydenta. – To wprowadza niepotrzebne zamieszanie – mówi Drzycimski.

A Siwiec dodaje: – Prezydent może desygnować na premiera kogo chce, nawet człowieka z ulicy. Tylko po co? – Jeśli kandydatura nie będzie uzgodniona ze zwycięskimi ugrupowaniami i poniesie klęskę, ośmieszy siebie i swój urząd.

Polityka
Pierwszy transfer w Sejmie po wyborach. Ustawka czy przypadek?
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Polityka
Sondaż: Dymisja rządu Donalda Tuska? Więcej Polaków przeciw niż za
Polityka
Rafał Trzaskowski zabrał głos po przegranych wyborach. „Dla mnie to trudny moment”
Polityka
Polityczne Michałki: Tusk opanowuje kryzys, Nawrocki mebluje Kancelarię, kłótnia Trump-Musk
Polityka
Nieprawidłowości przy głosowaniu? Jest komentarz Donalda Tuska