Z wywiadów w Pałacu Elizejskim w rocznicę zdobycia Bastylii, które wprowadził przed 40 laty Valery Giscard d'Estaing, zrezygnowano, gdy w maju 2017 r. prezydentem został Emmanuel Macron. To miał być jeden z symboli nowego otwarcia, zerwania z tradycją przez 39-letniego przywódcę.
Jednak w ten wtorek przed prezydentem zasiadły gwiazdy francuskiej telewizji Lea Salame z France 2 i Gilles Bouleau z TF1. Czasy są bowiem niezwykłe. Kilka godzin wcześniej Macron zamiast defilady na Polach Elizejskich spotkał się tylko na placu Zgody z grupką wojskowych i lekarzy – sygnał, że ryzyko nadejścia drugiej fali pandemii narasta.
W kraju, gdzie bez pracy jest 3,3 mln osób, a dalsze 2,1 mln musi pracować na część etatu, Macron przyznał, że do końca roku spodziewa się wzrostu bezrobocia o kolejne 800 tys. – 1 mln osób. Aby przeciwdziałać jeszcze większemu kryzysowi, prezydent przedstawił bezprecedensowy plan zabezpieczeń. Na razie 460 mld euro, ale wkrótce jeszcze więcej, gdy ruszy fundusz stymulacji gospodarki. Dzięki temu od wybuchu pandemii ok. 40 proc. zatrudnionych otrzymywało od państwa 85 proc. wynagrodzenia. Teraz nowy pakiet pomocy jest uruchamiany dla 700 tys. absolwentów szkół, którzy tej jesieni wejdą na rynek pracy. Państwo znacznej ich części zapłaci za pierwszy rok zatrudnienia, innym zafunduje dodatkowe szkolenia. Wszystko ma zostać sfinansowane bez podnoszenia podatków, dzięki zwiększeniu zobowiązań państwa, którego dług (2,5 bln euro) przekroczył już 100 proc. PKB.
– Naszym absolutnym priorytetem jest walka z bezrobociem – tłumaczył prezydent.
To oznacza jednak radykalny zwrot u przywódcy, który doszedł do władzy pod hasłem ograniczenia wydatków państwa z największą sferą socjalną w Europie. Pytany o reformę emerytur, swój sztandarowy program zmian, Macron co prawda nie powiedział, że odkłada ją na później. Ale zapowiedział, że „wszystko" poddaje teraz pod rozwagę partnerów społecznych, co raczej nie wróży znaczących oszczędności.