Wszystko wskazuje na to, że zmienią się władze Platformy na Lubelszczyźnie. Rządzącego od 2011 r. Stanisława Żmijana zastąpi Włodzimierz Karpiński, obecny minister skarbu.
Karpiński już kilkakrotnie starał się o regionalne przywództwo. W 2010 r. przegrał z Januszem Palikotem, a rok później wycofał się w ostatniej chwili z przyspieszonych wyborów regionalnych i poparł Żmijana.
Stronnicy ministra przekonują, że panowie zawarli wówczas umowę, wedle której w kolejnej kadencji to Żmijan miał ustąpić miejsca Karpińskiemu. — To nieprawda. Karpiński się wycofał, bo wiedział, że przegra — twierdzi w rozmowie z „Rz" Żmijan. I zapowiada, że będzie się starał o ponowny wybór.
Zwolennicy Karpińskiego są optymistami. Szacują, że ich patron może liczyć na zwycięstwo w proporcji 3:2. Sama decyzja o starcie, wskazuje na to, że Karpiński jest pewien wygranej. Jako konstytucyjny minister nie może sobie pozwolić na porażkę w swym regionie. — W tej chwili lubelska Platforma jest przeorana podziałami. Nie mamy dobrej oferty dla wyborców i osiągamy jedne z najgorszych wyników w kraju. Czas to przerwać — mówi w rozmowie z „Rz" Karpiński, wyraźnie pijąc do Żmijana, skłóconego z platformianym prezydentem Lublina Krzysztofem Żukiem. Doszło do tego, że zarząd krajowy PO musiał się zajmować układaniem list PO w wyborach miejskich, bo panowie nie byli się w stanie dogadać.
Ze starań o reelekcję zrezygnował wczoraj szef małopolskiej PO Ireneusz Raś. Zrozumiał, że nie ma szans we współzawodnictwie z szefem krakowskich struktur Grzegorzem Lipcem. Ci panowie też mieli umowę: Lipiec miał się zadowolić wyborem na szefa PO w Krakowie, zaś Raś miał zostać ponownie szefem Platformy w regionie. — Gdyby Grzegorz wystartował, byłoby to złamanie umowy — mówił nam Raś niedawno. Współzawodnictwo między nimi było w ostatnich dniach tak ostre, że — jak już pisaliśmy — podczas spotkania w jednej z restauracji doszło między nimi do przepychanek.