Politycy SLD liczyli na znaczny wzrost poparcia po ujawnieniu taśm kompromitujących ministrów rządu Donalda Tuska. Jeszcze we wtorek mówili w kuluarowych rozmowach, że jako partia drugiego wyboru dla elektoratu PO stają się naturalną formacją, do której będą uciekać zniesmaczeni wyborcy partii rządzącej.
Liczyli też pewnie na odrobinę sprawiedliwości dziejowej, bo to właśnie PO przejęła przed laty wyborców SLD, gdy był on wstrząsany kolejnymi aferami.
– W kryzysie podsłuchowym prowadzimy najlepszą politykę ze wszystkich, wyważoną, zdroworozsądkową i niedestabilizującą państwa – mówił „Rz" jeden z polityków tej partii. Przekonywał też, że na forach internetowych ta strategia Sojuszu – polegająca na trzymaniu równego dystansu do obciążonego taśmami rządu i do PiS próbującego obalić Donalda Tuska – jest oceniana pozytywnie.
Z punktu widzenia interesów SLD taka sytuacja mogłaby zresztą trwać aż do przyszłego roku, do konstytucyjnego terminu wyborów parlamentarnych. Stąd pomysł na to, by rząd wystąpił o wotum zaufania do Sejmu, które jest dosyć łatwe do uzyskania, a stworzyłoby iluzję opanowania sytuacji. Taki wariant przećwiczył osobiście Leszek Miller, gdy kryzys związany z aferą Rywina zagrażał jego pozycji jako premiera. Uzyskał w Sejmie wotum zaufania i przedłużył swoje rządy o prawie rok. Ale nie uchroniło go to od klęski wyborczej. Z PO mogłoby być podobnie.
Partia Leszka Millera liczyła, że jeśli zyska na aferze, zacznie realizować strategię gromadzenia wokół siebie innych lewicowych formacji, w tym części polityków Twojego Ruchu. Widać to już było w ostatnich dniach, gdy Klub SLD nie zdecydował się na rozmowy z PiS o rządzie technicznym, pod pretekstem, iż prawica nie zaprosiła na nie Twojego Ruchu.