Podczas gdy prokuratura, ABW i policyjne CBŚ całą energię skupiają na ustaleniu, kto nagrywał polityków w warszawskich restauracjach, nie mniejsze emocje wywołuje inny aspekt tzw. afery taśmowej: niby-służbowe kolacje, za które prominentni politycy płacili z publicznych środków.
– Kiedyś dorsz za 8,50 zł opłacony służbową kartą był wskazywany jako rzecz niedopuszczalna. Dzisiaj politycy wydają nieporównanie większe sumy na kolacje, podczas których knują. To upadek obyczajów – mówi „Rz" prof. Antoni Kamiński z PAN, były prezes polskiego oddziału Transparency International.
Wino z najwyższej półki
„Klientela, która szasta pieniędzmi podatników i bez cienia skrępowania płaci nimi za drogie winka, wódeczki, ośmiornice i kubańskie cygara" – oburza się jeden z internautów. I nie jest wyjątkiem. Bo inny pyta: „Czy z moich podatków naprawdę muszę finansować bardzo drogie kolacje nieudolnych ministrów".
Podobnie krytycznych komentarzy dotyczących finansowania kolacji polityków ze środków publicznych jest wiele. I problem nie polega na tym, czy kilkutysięczne rachunki nadwerężą budżet. Chodzi o zasady i etykę: co politykowi czy urzędnikowi wypada, a co nie.
Największe emocje wywołały informacje o wystawnej kolacji szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza z prezesem NBP Markiem Belką, w której brał udział również Sławomir Cytrycki. Czym raczyli się goście w restauracji Sowa & Przyjaciele, opinia publiczna dowiedziała się z pierwszej z serii taśm opublikowanych przez „Wprost". Prowadząc rozmowy o tym, jak załatać dziurę w budżecie i jak mógłby w tym pomóc bank centralny, goście zamawiali drogie trunki i wyszukane potrawy. Wypili po dwa kieliszki wódki, by zaraz potem przerzucić się na wina. I to z najwyższej półki, niektóre w cenie prawie 400 zł za butelkę. Nazwy koneserom wiele powiedzą: Chateau Musar 2004, Bekaa Valley i Gaston Hochar.