W piątek po niemal trzech tygodniach narad i targów wewnątrz Platformy kandydatka na premiera Ewa Kopacz przedstawiła skład swego przyszłego rządu.
Jak już pisaliśmy w „Rz", wbrew wcześniejszym zapowiedziom o kadrowej rewolucji to rząd w dużej mierze oparty na ministrach Donalda Tuska. Pani premier wymieniła tylko kilka resortów. Ale te roszady, jak twierdzą nasi rozmówcy w otoczeniu Kopacz, zostały wykonane bardzo świadomie.
Balans frakcji
Kopacz postanowiła zrównoważyć dwie główne frakcje w PO – tzw. spółdzielnię Cezarego Grabarczyka oraz stronników Grzegorza Schetyny. Wzięła do rządu nie tylko obu liderów, ale także ich najbliższych stronników – spółdzielcę Andrzeja Biernata na ministra sportu oraz schetynowca Andrzeja Halickiego do resortu administracji i cyfryzacji.
– Gdyby pozostali poza rządem, to skupialiby się na spiskach przeciw niej – przekonuje doradca pani premier. – Jedyną szansą Kopacz na zachowanie szefostwa PO i stanowiska premiera jest zwycięstwo w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. A do tego musi mieć gwarancję, że partię kontroluje ona, a nie Grabarczyk i Schetyna.
– Czy Kopacz się nie boi, że spółdzielnia i schetynowcy porozumieją się ponad jej głową? – pytamy.