„Polski rząd atakuje media publiczne, w związku z czym pluralizm mediów w Polsce jest zagrożony. (…) Aby uniemożliwić działalność publicznych nadawców i informowanie obywateli Polski, rząd polski sięga po metody nieznane od czasów komunizmu i stanu wojennego” – brzmi fragment projektu rezolucji, który w styczniu w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy wnieśli politycy PiS. Podpisali się pod nim również deputowani z Alternatywy dla Niemiec (AfD).
Nazwa tej ostatniej partii jest od kilku dni odmieniana w Polsce przed wszystkie przypadki. Powodem jest decyzja połowy z sześciorga europosłów Konfederacji, by wejść w europarlamencie do frakcji współtworzonej właśnie przez AfD. Druga połowa pozostała niezrzeszona.
Czytaj więcej
By więcej znaczyć w Parlamencie Europejskim, część Konfederacji tworzy frakcje z AfD. Żadnego pol...
Decyzja jest szeroko komentowana przez polityków i publicystów, bo członkowie AfD znani są z wypowiedzi wybielających nazistów. Ponadto kilku z nich jest objętych śledztwem w sprawie nielegalnego finansowania przez rosyjskie służby w zamian za prezentowanie prorosyjskich stanowisk. Problem w tym, że z AfD współpracuje też dużo bardziej licząca się partia niż Konfederacja, czyli PiS. Tyle że nie w Parlamencie Europejskim, lecz w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy.
PiS zasiada w jednej grupie politycznej z AfD od 2019 roku
To ostatnie jest najbardziej wiekowym organem tego typu na Starym Kontynencie, starszym niż PE. Zasiada w nim 612 przedstawicieli parlamentów krajowych z 46 państw członkowskich, a do najważniejszych uprawnień należy wybór sekretarza generalnego Rady Europy oraz sędziów Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.