Rzeczpospolita: Po spotkaniu Donalda Tuska z Olafem Scholzem padło między innymi zdanie o „kanclerzu, mówiącym otwarcie, że w sensie formalnym i prawnym reparacje z punktu widzenia Niemiec są zamknięte”. Premier stwierdził, że „ma argumenty na rzecz tej tezy”. Nie popełnił politycznego błędu mówiąc zbyt „miękko” o reparacjach?
Każdy polityk – a już na pewno polityk funkcjonujący na najwyższych szczeblach – permanentnie uczestniczy w różnych negocjacjach i podlega rozmaitym naciskom. Musi się liczyć zarówno z odzwierciedlaną przez sondaże i wybory wolą wyborców, jak i podmiotami zagranicznymi oraz różnymi grupami nacisku wewnątrz własnego kraju. W tym sensie nie jest to nic nowego – owe zjawisko odzwierciedla położenie obecnego premiera. To pokazuje zresztą, że polityka historyczna czy polityka pamięci, jest czymś, czego nie da się uniknąć. To także kolejna lekcja dla Platformy Obywatelskiej w tej materii. Tutaj premier zbytnio manewru nie miał – całkowite odżegnanie się od jakichkolwiek pieniędzy czy inwestycji niemieckich z tego tytułu, uderzałoby w pozycję państwa na forum międzynarodowym, ale także w prestiż premiera i jego partii. Jednocześnie powtórzenie komunikatu prawicy w tej materii byłoby kreśleniem politycznej utopii, a Tusk zawsze próbował tego uniknąć. Byłoby to zapowiedzią, która nie miałaby większego pokrycia w faktach. A zatem podjęte działania to próba sprowadzenia tematu do realnego wymiaru, gdzie będzie można powiedzieć opinii publicznej, że lepiej wywalczyć mniej, aniżeli tylko mówić i nie wywalczyć nic.