Dla Argentyńczyków to było jak powrót do dawnych, lepszych czasów. W niedzielę w nocy na lotnisku w Buenos Aires wylądował Ignacio Lula da Silva z młodszą o 21 lat żoną Rosangelą, powszechnie znaną jako Janja. Prezydenci Brazylii zawsze wybierali się w pierwszą podróż zagraniczną do Argentyny. Do czasu, gdy skrajnie prawicowy Jair Bolsonaro nie tylko złamał ten obyczaj, ale i zawiesił relacje z sąsiadem z południa, gdy w 2019 r. do Casa Rosada w argentyńskiej stolicy wprowadził się lewicowy peronista Alberto Fernandez.
Peso na bruku
Ale tym razem chodzi o coś więcej niż powrót do starej konwencji. Na stronie internetowej prezydenta Argentyny pojawiła się zapowiedź, że obaj przywódcy ogłoszą rozpoczęcie prac nad powołaniem wspólnej waluty. Zdaniem „Financial Times” jej nazwa miałaby brzmieć „sur”, „południe”. Inicjatywa ma być otwarta na wszystkie kraje Ameryki Łacińskiej, których przywódcy w ramach zrzeszającej 33 państwa organizacji CELAC zjawią się w Buenos Aires we wtorek. Teoretycznie gdyby wszyscy oni zdecydowali się na przystąpienie do takiej inicjatywy, powstałaby druga po euro unia walutowa świata zrzeszająca kraje mające razem 5 proc. globalnego dochodu narodowego (Euroland do 14 proc. globalnego PKB), dalece przed związkiem dawnych francuskich kolonii w Afryce używających franka CFA.
Czytaj więcej
Po tym, gdy prezydentem Brazylii został Luiz Inácio Lula da Silva, w siedmiu największych krajach Ameryki Łacińskiej rządzi lewica. Kontynentu nie ogarnia jednak nowy, rewolucyjny zapał. Latynosi chcą jedynie odsunąć od władzy tych, których obwiniają za swoją biedę.
Na zastąpieniu peso przez sur zależy przede wszystkim Argentynie. Mowa o kraju, gdzie inflacja sięga 95 proc., a państwo, na skraju bankructwa, żyje z kroplówki MFW, bo od 2020 roku jest odcięte od międzynarodowych rynków finansowych. Kurs waluty narodowej załamuje się tak szybko, że na głównych ulicach Buenos Aires co chwila mija się „arbolitos” („drzewka”): ludzi oferujących wymianę na czarnym rynku dolarów czy euro tym, którzy chcą uratować wartość właśnie zarobionych pieniędzy.
Nic z projektu wspólnej waluty by jednak nie wyszło, gdyby nie zwycięstwo wyborcze Luli minionej jesieni: brazylijski bank centralny nie chciał o tym do tej pory słyszeć. Real broni od lat swojego kursu wobec dolara mniej więcej z podobnym efektem co złoty. Żyrowanie argentyńskich kłopotów nie jest więc zbyt popularną ideą w Brasilii.