Przed premierem egzamin węglowy

Nie można przenosić przypadku Rudy Śląskiej na wybory parlamentarne – uważa prof. Antoni Dudek, politolog, UKSW.

Publikacja: 13.09.2022 03:00

Prof. Antoni Dudek

Prof. Antoni Dudek

Foto: PAP, Albert Zawada

Co wybory w Rudzie Śląskiej mówią o kondycji PiS i czy one mogą przesądzić o wyborach parlamentarnych?

W bardzo ograniczonym stopniu. Kandydat PiS, mimo poparcia Jarosława Kaczyńskiego, nie wszedł nawet do II tury i jest to niewątpliwie porażka. PiS rządzi Polską już ósmy rok, nie mając władzy nad żadnym dużym miastem. To absolutny fenomen. W średniej wielkości miastach PiS też nie ma właściwie swoich prezydentów albo ma ich dosłownie kilku. A takim miastem jest właśnie Ruda Śląska. To nie jest coś, co miałoby przesądzać o wyniku wyborów parlamentarnych, bo gdyby tak było, PiS by nie doszedł do władzy ani w 2015, ani w 2019 roku. Paradoks polega na tym, że na PiS głosuje zdecydowana większość mieszkańców wsi i małych miejscowości. W miarę jak te miejscowości rosną, poparcie dla PiS maleje, ale wciąż są tam pokaźne grupy tych, którzy na nich głosują. Wybory parlamentarne to nie są wybory zero-jedynkowe, nie ma JOW, więc w tych dużych miastach też sporo głosów na posłów pada na kandydatów PiS. Stąd globalnie ta partia otrzymuje taki wynik w Sejmie i ma taką władzę. Nie można przenosić przypadku Rudy Śląskiej na wybory parlamentarne.

Czytaj więcej

Wybory w Rudzie Śląskiej: Kandydat popierany przez Kaczyńskiego odpada. "Szyld partyjny był dla mnie obciążeniem"

Adam Bielan mówił, że wybory samorządowe odbędą się w innym terminie niż parlamentarne, a także że trwają prace nad zmianą ordynacji wyborczej. Co PiS zyska dzięki tym zmianom?

To, co próbuje zrobić PiS z wyborami samorządowymi, jest absolutnym skandalem. To jest deptanie ducha konstytucji. Co prawda nie jest w niej napisane wprost, że kadencja władz samorządowych jest pięcioletnia. Kiedyś była czteroletnia, ale PiS to zmienił. Teraz, kiedy kończy się ta kadencja, PiS się ocknął, że niekorzystna jest tu koincydencja czasowa. Wybory parlamentarne i samorządowe przypadają na jesień przyszłego roku. Mam nadzieję, że prezydent Duda nie podpisze takiej ustawy, bo nie ma to uzasadnienia. Argumentacja PiS jest tutaj taka, że wybory odbędą się zbyt blisko siebie i nie da się tego przeprowadzić. Przeczytałem uważnie ordynację wyborczą do Sejmu i samorządu – wynika z niej jasno, że między najwcześniejszą datą wyborów parlamentarnych a najpóźniejszą wyborów samorządowych, zgodnie z przepisami, jest sześć tygodni. W kraju, w którym nie ma klęski żywiołowej, nie jesteśmy ogarnięci wojną, to wystarczający czas, żeby w miejsce jednych wyborów zrobić drugie. Jeżeli nie, to to kompromituje Polskę. PiS boi się, że gdyby wynik wyborów do Sejmu był niekorzystny, będzie rzutował na wybory samorządowe. Ale inny, jeszcze bardziej prawdziwy powód jest taki, że wielu polityków musiałoby podjąć decyzję, czy idzie do Sejmu czy samorządu. A oni nie chcą się pozbywać luksusu, który polega na tym, że jeśli im się nie powiedzie w Sejmie, to będą mogli próbować w wyborach samorządowych. Chodzi o komfort i wygodę partii rządzącej, która ma w nosie przepisy i ducha konstytucji, w której wyraźnie jest mowa o tym, że władze powinny zachować kadencyjność. Nie można sobie ot tak, bez powodu, przesuwać terminu wyborów. Wszystkim, którzy uważają, że jest inaczej, przypominam wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego i polityków PiS przy okazji wyborów prezydenckich w 2020 roku. A byliśmy wtedy w apogeum pierwszej fali pandemii i nie wiedzieliśmy, jaka jest skala zagrożenia. Lamentowano wówczas, że absolutnie nie można tego przesunąć, bo się zawali ustrój Polski. Widać tu hipokryzję polityków partii rządzącej.

Podobno jednym z warunków, dla których Andrzej Duda miał zgodzić się na taką zmianę, było odwołanie Jacka Kurskiego ze stanowiska prezesa TVP.

Już kiedyś nie zgodził się na zmianę ordynacji wyborczej do PE. Wtedy to też zmierzało w kierunku wprowadzenia systemu dwupartyjnego. Mam nadzieję, że nie zgodzi się i teraz. Uważam, że jeśli zmienia się ordynację, to w pierwszym roku po wyborach, bo wtedy wszyscy mają szansę się na to przygotować. A jeszcze lepszym rozwiązaniem jest zmienianie ordynacji tak, aby wchodziła w życie po upływie pełnej kadencji. To byłoby uczciwe i rzetelne, ale u nas politycy mają problem z grą fair. Niewykluczone też, że ta zmiana może polegać tylko na wydłużeniu kadencji. W przypadku wyborów samorządowych można manipulować granicami okręgów i zmieniać pewne zasady, ale skala manipulacji jest tu mniejsza niż w przypadku wyborów do Sejmu.

A Jacek Kurski jest na tyle silnym graczem, że mógłby wejść do rządu? Czy jako były prezes TVP może potrzebować teraz immunitetu?

Jedno nie wyklucza drugiego. Immunitet chroni przed zarzutami karnymi, nawet w sprawie różnych nieprawidłowości finansowych, ale to nie może przekreślać dokonań Jacka Kurskiego jako najwybitniejszego propagandzisty w dziejach III RP. Bardzo uważnie obserwuję polską politykę od 1989 roku. Po różnych stronach sceny politycznej mieliśmy różnych propagandzistów, ale oni wszyscy długo mogliby się uczyć od Jacka Kurskiego, który pobił absolutnie wszystkie rekordy. Do głowy przychodzi mi tylko nazwisko Macieja Szczepańskiego, prezesa TVP w czasach Edwarda Gierka, jako postaci formatem podobnej w talentach propagandowych. Kurski został odsunięty od tego stanowiska i to jest problem dla PiS. To im nie wyjdzie na dobre, bo był we właściwym miejscu, pod względem interesów tej partii. Myślę, że prezes Kaczyński w obawie przed jego ewentualną zemstą znajdzie mu jakieś stanowisko. To była decyzja wymuszona na prezesie Kaczyńskim, bo nie chce mi się wierzyć, żeby z własnej woli podjął decyzję o odwołaniu Kurskiego. Uważam, że to prezydent podjął kolejną próbę pozbycia się Kurskiego, bo już raz się mu to udało na kilkanaście tygodni. Później Kurski wrócił, upokarzając prezydenta, a ceną był podpis prezydenta pod ustawą dającą TVP środki z budżetu państwa, te słynne 2 miliardy. Sądzę, że sytuacja jest podobna, ale na razie nic nie jest jasne. Być może poznamy kulisy tego odwołania za jakiś czas, bo prezes Kaczyński zaskakująco szczerze tłumaczy po jakimś czasie powody swoich decyzji. Także personalnych.

Czy kolejną osobą, która może zostać odwołana, jest premier Mateusz Morawiecki?

Ze wszystkich czynników, które osłabiają Morawieckiego, najważniejszy jest egzamin węglowy. Sam premier ten egzamin wymyślił, bo najpierw podjął decyzję o przedwczesnym wstrzymaniu importu węgla z Rosji. Unijne sankcje zakładały, że przestajemy importować go w sierpniu, a premier zdecydował się wyjść przed szereg i zostało to wprowadzone, po czym zapowiedział, że węgla i tak nie zabraknie, bo zostanie sprowadzony z innych krajów. I rzeczywiście do nas płynie, ale obawiam się, że przed pierwszymi mrozami nie dopłynie. Wtedy premier, w zależności od skali braków węgla, będzie ten egzamin zdawał pozytywnie bądź negatywnie. Jeśli go obleje i w polskich domach temperatura zacznie gwałtownie spadać, to niewątpliwie będzie głównym winnym. Wówczas stanie się ogromnym obciążeniem wizerunkowym dla PiS i prezes Kaczyński będzie musiał rozważyć trudną operację jego wymiany. Przy obecnej niestabilnej większości w Sejmie PiS nie jest zagrożony tym, że powstanie inna koalicja, ale tym, że premiera Morawieckiego po prostu nie da się odwołać w tym sensie, że nie sposób będzie przeprowadzić jakiegokolwiek głosowania na rzecz jego następcy z bezwzględną większością. A taką trzeba mieć, żeby powołać następnego premiera. Morawiecki zostałby z nami wtedy do końca kadencji jako premier rządu mniejszościowego. To by była ogromna kompromitacja. Operacja wymiany premiera nie jest tak prosta jak wymiany prezesa TVP, gdzie najpewniej odbyło się to tak, że premier zadzwonił do przewodniczącego Czabańskiego i powiedział mu: „mam dla ciebie świetną wiadomość, to, czego się domagałeś od lat, jest możliwe. Możesz odwoływać Kurskiego”. Bo Czabański o tym marzył od dawna. Premiera nie jest tak łatwo odwołać. Ze względu na kwestie energetyczne sytuacja robi się dla PiS bardzo trudna. Nie wiem, jak się to rozwinie, ale zakładam obydwa warianty – próbę odwołania Morawieckiego jako obciążenia wizerunkowego, jak i pozostanie z nim do końca kadencji, mimo że będzie tym obciążeniem.

A co mówi o Polsce wywiad gen. Piotra Pytla, byłego szefa kontrwywiadu wojskowego, dla „Gazety Wyborczej”? Czy rzeczywiście „największym sukcesem dla Rosji w Polsce jest PiS”, jak twierdzi generał?

Ten wywiad jest potwornie przerysowany i jest kolejnym dowodem na to, że w Polsce nasila się „kultura przesady”. Różni ludzie uczestniczący w życiu publicznym rzucają coraz cięższe oskarżenia, za którymi idą coraz mniejsze dowody. Gdyby rząd PiS prowadził taką politykę jak rząd Węgier – Kaczyński by poszedł tropem Orbána w konflikcie ukraińsko-rosyjskim – to ja bym się z tym był nawet skłonny zgodzić. Natomiast jeżeli generał chce mi wmówić, że rząd PiS, który bardzo się zaangażował po stronie Ukrainy, jest opanowany przez rosyjskich agentów, to budzi to we mnie uśmiech politowania. Przypomina mi to trochę propagandę TVP, która stara się udowodnić, że PO jest niemiecką agenturą. Poziom tych dowodów jest tak lichy, że mnie absolutnie nie przekonuje.

Poza jednym – generał w jednym jest zgodny z PiS, w tym, że cała afera mailowa jest dziełem Rosjan. To uważa za absolutnie udowodnione, a ja uważam za prawdopodobne, ale nie za przesądzone. Jednak budowanie teorii, że dzięki tej aferze cały rząd PiS zamienił się w stado marionetek, a główną marionetką jest manipulowany przez Rosjan Jarosław Kaczyński, jest wizją surrealistyczną. Mnie ten wywiad nie przekonuje. —współpraca Ada Michalska

Co wybory w Rudzie Śląskiej mówią o kondycji PiS i czy one mogą przesądzić o wyborach parlamentarnych?

W bardzo ograniczonym stopniu. Kandydat PiS, mimo poparcia Jarosława Kaczyńskiego, nie wszedł nawet do II tury i jest to niewątpliwie porażka. PiS rządzi Polską już ósmy rok, nie mając władzy nad żadnym dużym miastem. To absolutny fenomen. W średniej wielkości miastach PiS też nie ma właściwie swoich prezydentów albo ma ich dosłownie kilku. A takim miastem jest właśnie Ruda Śląska. To nie jest coś, co miałoby przesądzać o wyniku wyborów parlamentarnych, bo gdyby tak było, PiS by nie doszedł do władzy ani w 2015, ani w 2019 roku. Paradoks polega na tym, że na PiS głosuje zdecydowana większość mieszkańców wsi i małych miejscowości. W miarę jak te miejscowości rosną, poparcie dla PiS maleje, ale wciąż są tam pokaźne grupy tych, którzy na nich głosują. Wybory parlamentarne to nie są wybory zero-jedynkowe, nie ma JOW, więc w tych dużych miastach też sporo głosów na posłów pada na kandydatów PiS. Stąd globalnie ta partia otrzymuje taki wynik w Sejmie i ma taką władzę. Nie można przenosić przypadku Rudy Śląskiej na wybory parlamentarne.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Prezydent Duda: Odrodził się potwór, który nas pożerał
Polityka
Sondaż: Jak Polacy oceniają start Daniela Obajtka w wyborach do Parlamentu Europejskiego?
Polityka
Konwencja PiS. Znamy liderów list w wyborach do PE. Są Wąsik, Kamiński, Obajtek
Polityka
Orlen, stracone 1,6 mld zł i związki z Hezbollahem. Samer A. przerywa milczenie
Polityka
Marszałek Sejmu Szymon Hołownia w orędziu: Idzie czas flagi
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił