Wiadomo, że cztery listy wyborcze to za dużo. Jedna lista może nie wystarczyć dla wielu wyborców. Gdy pojawią się dwie listy, to okaże się, że każda z partii chciałaby by być na każdej z nich. To słynny paradoks żabki, która nie wiedziała, czy chce dołączyć do zwierząt pięknych, czy mądrych. Każdy układ opierający się na dwóch listach będzie sprawiał, że wszyscy będą chcieli być na obydwu listach – wśród pięknych i wśród mądrych. Podział będzie na wyrazistych i na centrowych, a w Polsce każdy chciałby być wyrazisty i centrowy. Ale wyrazisty w inną stronę, a centrowy tylko trochę. Wydaje się, że wybór między dwoma–trzema listami jest racjonalny, ale kto z kim i w jakim zakresie – to już wymaga szczegółowych analiz. Na kształt przyszłych list wpływa jeszcze szereg okoliczności, o których nie wiemy. Nie wiemy np., kiedy odbędą się wybory samorządowe, czy odbędą się zgodnie z terminem ustawowym, a jeśli tak, to kiedy – wybory mogą się odbyć pięć tygodni przed wyborami sejmowymi, a mogą też tydzień przed. Nikt nie wie, jak wybory się potoczą, bo sytuacja w Sejmie jest niepewna. Obecne prawo mówi, że jest spore pole manewru pomiędzy tygodniem a siedmioma tygodniami. Decyzje będzie podejmował prezydent i premier – ostateczny rezultat będzie wypadkową tych decyzji. Jest też najważniejsza niewiadoma, nie wiemy, jak się skończy wojna w Ukrainie. Wszystkie nasze dzisiejsze rozważania to tak naprawdę wróżenie z fusów. To, jak się skończy wojna w Ukrainie, będzie mieć kolosalny wpływ na polską politykę, a nie mamy żadnego wyobrażenia na temat tego, jak to się może skończyć.
W 2007 r. PiS został odsunięty od władzy przez trzy listy
Prof. Jarosław Flis, socjolog
Czy Polacy przyzwyczaili się do wojny w Ukrainie, a wpływ na ich preferencje wyborcze mają bieżące czynniki, takie jak np. inflacja, drożyzna i rosnące raty kredytów?
Przyzwyczaili się do tego, że jest wojna, ale będą musieli się też przyzwyczaić do tego, że jej nie ma. Nie wygląda na to, żeby to był tak stabilny konflikt, jak w Naddniestrzu, by mógł potrwać ćwierć wieku. Reakcja świata na tę agresję jest zupełnie inna, od miesięcy informacje na temat wojny nie schodzą z pierwszych stron gazet. Wydaje mi się, że czeka nas jeszcze wiele zaskoczeń w tej sprawie. Może się okazać, że tak jak w przypadku wielu innych wydarzeń, jak np. pandemii, nie będziemy mieli do czynienia z rewolucją w polskiej polityce. Natomiast przesunie się wiele parametrów, co może zmienić kalkulacje po stronie opozycyjnej i rządzącej.
Czy jedna duża lista opozycji – poza Konfederacją – mogłaby pokonać PiS?
No właśnie poza Konfederacją, a wtedy pojawi się ten trzeci. Pytanie, jaka część wyborców, np. z prawego skrzydła PO – mając na liście polityków SLD – przerzuci swoje poparcie na Konfederację i uratuje tę partię. Później będzie problem, kto będzie chciał wziąć ten gorący kartofel do rządu, gdyby okazało się, że stanie się ona języczkiem u wagi. Jeśli pojawi się jedna lista opozycji, to część wyborców Konfederacji wróci pod sztandar PiS. To są zawiedzeni wyborcy PiS, którym nie podoba się nepotyzm i nadużywanie władzy. Ale jak przeciwko będą mieli zjednoczoną opozycję, to mogą wrócić do PiS. W 2007 r. PiS został odsunięty od władzy przez trzy listy. W 2019 r., w wyborach do PE, były trzy listy, ale tak źle skonfigurowane, że jedna z nich wylądowała pod progiem. To nie są proste opowieści, w których drużyna pierścienia rusza i pokonuje Saurona tylko dlatego, że jest zjednoczona.