Chodzi o rosyjskojęzycznych „nieobywateli” Łotwy i Estonii. Większość z nich jest dziećmi i wnukami ludzi, którzy osiedlili się tam jeszcze za czasów Związku Radzieckiego. Po odzyskaniu niepodległości ci, którzy nie wyjechali do Rosji, pozostali bez obywatelstwa.

By otrzymać łotewskie czy estońskie, musieli nauczyć się języka tych krajów oraz zdać odpowiedni egzamin. Nie wszystkim to się udało. W niespełna 2-milionowej Łotwie dzisiaj mieszka ponad 250 tys. „nieobywateli”. W Estonii takich osób jest nieco mniej – 80 tys., ponieważ ponad 90 tys. mieszkańców tego kraju już otrzymało rosyjskie. A to oznacza, że około 15 proc. mieszkańców Estonii to Rosjanie – są jednak wśród nich również Białorusini i Ukraińcy. Osoby te nie mogą kandydować oraz głosować, nie mogą też wykonywać całego szeregu zawodów, m.in. być urzędnikami, lekarzami, prawnikami, policjantami, a nawet nauczycielami oraz strażakami.

W obronie swoich rodaków od lat występowała Rosja, a w 2008 roku prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew otworzył rosyjską granicę dla wszystkich „nieobywateli” Łotwy i Estonii, którzy urodzili się w ZSRR. Wtedy też ułatwiona została procedura uzyskania obywatelstwa rosyjskiego. Teraz procedura ta ma być jeszcze bardziej uproszczona, a granica ma być otwarta dla wszystkich łotewskich i estońskich Rosjan niezależnie od roku urodzenia. Takie polecenie wydał w środę premier Miedwiediew szefom MSZ i MSW. Co więcej, procedura otrzymania obywatelstwa rosyjskiego ma zostać uproszczona także dla wszystkich „rodaków” z krajów Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP). Nie chodzi jednak tylko o etnicznych Rosjan, wystarczy mówić po rosyjsku i utożsamiać się z kulturą rosyjską. A to może budzić niepokój wśród sąsiadów, zwłaszcza po aneksji Krymu, gdzie większość mieszkańców deklarowała narodowość rosyjską.

Niewykluczone, że to m.in. dlatego Estonia od stycznia zaczęła nadawać obywatelstwo wszystkim urodzonym dzieciom „nieobywateli”. Łotwa robi to już od 2013 roku.