– Teraz taki problem nie jest omawiany, o żadnych innych bazach nie ma mowy – zapewniła wpływowa przewodnicząca rosyjskiego Senatu Walentina Matwijenko.
Dwa dni wcześniej jednak szef komitetu obrony Senatu Wiktor Ozierow musiał dementować informację o rosyjsko-libijskich negocjacjach na ten właśnie temat. Szwajcarska prasa bowiem stwierdziła, że już podpisano umowę przewidującą zbudowanie dwóch rosyjskich baz w Libii: w Tobruku i Bengazi.
Na początku stycznia zaś zamieszanie wywołał prezydent Filipin Rodrigo Duterte. Do portu w Manili wpłynęły dwa rosyjskie okręty wojenne. Duterte wszedł na pokład rakietowego niszczyciela „Admirał Trybuc" i powiedział do jego dowódców: – Możecie zawijać do nas, kiedy chcecie i w każdym celu – dla odpoczynku, uzupełnienia zapasów, a być może i naszej obrony.
Jak się wydaje, zarówno oficerowie, jak i rosyjski ambasador witający prezydenta na pokładzie byli zaskoczeni propozycją. – A dlaczego by nie? Dlaczego nie stanąć twardo w sąsiedztwie Morza Południowochińskiego (które obecnie jest spornym akwenem między Chinami a m.in. USA – red.) – usłyszeli rosyjscy dziennikarze w dowództwie rosyjskiej Floty Pacyfiku we Władywostoku.
Już w grudniu ubiegłego roku Duterte wysłał do Moskwy swego ministra spraw zagranicznych, by namówić gospodarzy Kremla do odwiedzenia Filipin. Wcześniej jednak amerykański Kongres zablokował sprzedaż Manili ponad dwudziestu tysięcy karabinów. Pod rządami Obamy USA ostro krytykowały Duterte za kampanię przemocy na wyspach, która – zdaniem filipińskiego prezydenta – ma zwalczyć handel narkotykami.