Nie tylko członkowie i zwolennicy niemieckiej socjaldemokracji przecierają oczy ze zdumienia, analizując ostatnie sondaże. W jednym z nich, na zmówienie tygodnika „Stern" i telewizji RTL, na SPD zamierza oddać głosy 31 proc. wyborców, a na CDU, partię Angeli Merkel, zaledwie o 3 punkty procentowe więcej.
Tak małej różnicy pomiędzy dwoma największymi ugrupowaniami nie było od dziesięciu lat. W sondażach królowała CDU i sama pani kanclerz. Co więcej, w sondażu renomowanego instytutu Infratest, Martin Schulz ma poparcie 50 proc. wyborców, a Angela Merkel zaledwie 34 proc. Żaden z kandydatów SPD w poprzednich dwu kampaniach wyborczych nie mógł pochwalić się takim uznaniem obywateli.
– Nikt nie jest w stanie jeszcze ocenić, czy mamy do czynienia z trwałym trendem, czy też chwilową zmianą nastrojów wywołaną efektem Martina Schulza – tłumaczy „Rzeczpospolitej" prof. Werner Patzelt, politolog. Jego zdaniem wszelkie spekulacje co do wyników wrześniowych wyborów są zdecydowanie przedwczesne. Dotyczy to także składu przyszłej koalicji rządowej. Co ciekawe, z obecnych sondaży wynika, że większości parlamentarnej nie miałaby koalicja SPD, postkomunistów z Lewicą (Die Linke) oraz Zielonymi.
Ten fakt studzi zapały wszystkich, którzy liczą w Niemczech na definitywny zmierzch chadecji i jej przywódczyni. W dodatku nie wiadomo, czy Martin Schulz jest w ogóle zwolennikiem koalicji nazywanej od barw partyjnych czerwono-czerwono-zieloną.
Na razie bohaterem niemieckich mediów jest Martin Schulz, który zaledwie dwa tygodnie temu został kandydatem SPD na kanclerza.