Święta Id al-Fitr kończące Ramadan przebiegają w Katarze bez problemów. Nie brakuje smakołyków na uczty. Pełne półki sklepowe gwarantują dostawy z Iranu i Turcji. Jeżeli coś zakłóca nastrój, to niemal nieczynne lotnisko w Dausze oraz zamknięte szlabany graniczne na przejściach drogowych z Arabią Saudyjską.
To efekt brutalnej blokady niewielkiego emiratu, który stara się przywołać do porządku Arabia Saudyjska oraz pozostali sąsiedzi Kataru. Uwiera im niezależność polityczna bajecznie bogatego państewka. Do zorganizowanego z początkiem czerwca bojkotu Kataru dołączyło już wiele innych państw, nawet Malediwy.
Sąsiedzkie ultimatum
Bojkot był całkowitym zaskoczeniem dla władz Kataru. Zwłaszcza że jego wprowadzeniu nie towarzyszyły żadne przekonujące uzasadnienia. Dopiero od kilku dni znane jest ultimatum wystosowane do Dohy przez inicjatorów blokady. Najważniejszym z nich wydaje się żądanie zamknięcia telewizji Al-Dżazira mającej swą siedzibę w Katarze i korzystającej z rządowych subwencji.
Sąsiadom nie podoba się nie tylko otwartość w relacjonowaniu wydarzeń w świecie arabskim, ale i sam fakt informowania i wszystkim, co się w nim dzieje.
Kolejne żądania to wydanie poszukiwanych terrorystów, jak się ich nazywa, z czterech krajów zatoki, przebywających w Katarze. Jest też wymóg zerwania kontaktów z organizacjami terrorystycznymi, jak Al-Kaida, ISIS czy Hayat Tahrir al Scham, wcześniej Al-Nusra, a także z działającym głównie w Egipcie Bractwem Muzułmańskim, która to organizacja nie jest uznawana na świecie za terrorystyczną. Oczywiście w takim katalogu nie mogło zabraknąć wezwania do osłabienia więzi Kataru z Iranem, głównym wrogiem Arabii Saudyjskiej w regionie.