Nie byłoby niczego zaskakującego w tym, że rząd szuka konsensusu z opozycją ws. polityki wobec COVID-19, gdyby nie to, że pandemia trwa od 20 miesięcy, a opozycja dotychczas dowiadywała się o planach rządów w zakresie walki z koronawirusem z tych samych konferencji prasowych, na których poznawali je pozostali Polacy. Jeśli więc dziś Elżbieta Witek mówi, że PiS zaprasza opozycję do konsultacji, to nie dlatego, że koronawirus to sprawa, w której politycy powinni łączyć się ponad podziałami (choć tak właśnie być powinno). Dzieje się tak dlatego, że partii rządzącej brakuje szabel, by realizować taką politykę wobec najpoważniejszego globalnego kryzysu od momentu zakończenia II wojny światowej, jaką chciałby realizować. Innymi słowy rząd w tej kwestii nie jest w stanie rządzić.
Przyznał to zresztą – choć nie tymi słowami – premier Mateusz Morawiecki, który tuż przed wystąpieniem Elżbiety Witek mówił, że rząd będzie rozmawiał z opozycją, aby sprawdzić czy ma większość dla tzw. ustawy o sprawdzaniu szczepień, czyli ustawy, która pozwoliłaby pracodawcom weryfikować czy ich pracownicy są zaszczepieni. Ustawa miała być projektem rządowym, ostatecznie została przedstawiona przez PiS jako projekt poselski, ale jej los jest niepewny, bo swoich najsurowszych krytyków ma nie w ławach opozycji (choć tam też ich ma – vide Konfederacja), lecz w samym obozie Zjednoczonej Prawicy.
Czytaj więcej
„Przez wszystkie lata PiS potrafił wytłumaczyć się ze swoich problemów przed własnymi wyborcami. Teraz, gdy szaleje inflacja, złoty jest słaby, Warszawa straciła przyjaciół na świecie, trwa konflikt z Unią Europejską i obowiązuje orzeczenie TK w sprawie aborcji, nie jest już w stanie” – mówi Michał Szułdrzyński, zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”.
Bo trzeba powiedzieć wprost: w środku pandemii, która wstrząsnęła filarami naszego świata, która kosztowała życie co najmniej 80 tysięcy obywateli Rzeczypospolitej (tylu zakażonych zmarło w Polsce od początku epidemii), która wciąż zagraża gospodarce i finansom państwa, przez widmo lockdownu krążące nad naszymi głowami, w środku tej właśnie pandemii polityka rządu ws. COVID-19 uzależniona jest od Janusza Kowalskiego (z wykształcenia prawnika) i Anny Marii Siarkowskiej (z wykształcenia – specjalistki ds. planowania obronnego). Cała Rada Medyczna ze swoimi latami studiowania medycyny i tytułami profesorskimi w dziedzinie nauk medycznych, nie ma nawet ułamka wpływu na politykę państwa w zakresie walki z epidemią, jaki ma ta dwójka posłów będących symbolem sprzeciwu wobec polityki rządu ws. COVID-19 wewnątrz obozu władzy. W efekcie premier i minister zdrowia wiją się jak piskorze, z jednej strony podkreślając jak ważne są szczepienia, ale z drugiej zastrzegając, iż nie zamierzają sprawiać przykrości tym, którzy mają ochotę się nie szczepić (których interesów pilnują Kowalski, Siarkowska i spółka). Z jednej strony grzmią, że zalewa nas IV fala epidemii, a z drugiej mówią, że w gruncie rzeczy wystarczy myć ręce i nosić maski, tak jak latem, gdy zakażeń było kilkadziesiąt, a nie ponad 20 tysięcy. Chcieliby rządzić, ale rządzić nie mogą, bo zaraz ich własne zaplecze zacznie ugrywać polityczne punkty strzelając do swojej bramki.
I – co może najistotniejsze – nie pomaga tu autorytet Jarosława Kaczyńskiego, który przecież wskazuje COVID-19 jako jedno z największych wyzwań, przed którymi stoi obecny rząd. To nie jest jakiś rytualny spór w koalicji o trzeciorzędną sprawę, w której można się różnić, żeby zaakcentować swoją odrębność przed wyborcami. Nie – to kwestia fundamentalna. I premier do spółki z marszałek Witek właśnie ogłosili, że w tej fundamentalnej kwestii poseł Kowalski z posłanką SIarkowską mają w rękach więcej atutów, niż premier do spółki z ministrem Niedzielskim.