Odwołanego przed tygodniem Andrzeja Łosia zastąpił Marek Łapiński. Ale kompromitacja do końca wisiała w powietrzu. Tydzień temu bowiem radni klubu PO – PSL odwołali Łosia, ale wystraszyli się powołania nowego marszałka. Nie byli pewni, czy nie stracą władzy w bastionie Platformy. Pięciu radnych PO zablokowało bowiem jego wybór. Zaprotestowali w ten sposób przeciwko formie odwołania b. marszałka i ręcznemu sterowaniu władzami sejmiku przez regionalne władze PO. Sam Łoś mówił wcześniej, że cofnięcie mu rekomendacji przez regionalne władze PO to aksamitna forma pozbycia się go przez Grzegorza Schetynę. Na jaw wyszło wtedy poufne oświadczenie, jakie Łoś podpisał z nim jesienią. Miał się podać do dymisji, jeśli nie dojdzie do porozumienia z samorządowcami PO.

Ostatecznie klub PO – PSL w sejmiku podzielił się na dwa odrębne. Do klubu PO dołączyła radna startująca z list LiD, a do ludowców radny, który do sejmiku dostał się z list Samoobrony, oraz Marek Dyduch, b. sekretarz generalny SLD. Jarosław Charłampowicz, szef klubu radnych PO w sejmiku, nie uważa, że jego partia utrzymała władzę na Dolnym Śląsku dzięki głosom Samoobrony i Dyducha. – PSL postanowiło stworzyć swój klub, a my nie ingerujemy w jego skład osobowy – powiedział „Rz”. – Województwem nadal rządzi koalicja PO i ludowców.

Oprócz Andrzeja Łosia i odwołanego razem z nim wicemarszałka Patryka Wilda w środowy wieczór nie głosowało jeszcze dwóch innych radnych PO. Dlatego kluczowe stało się przekonanie piątego buntownika – Erika Aliry, radnego PO pochodzącego z Burkina Faso.