Jedną z pierwszych decyzji Bondaryka (powołanego na p.o. szefa ABW 16 listopada ubiegłego roku) była wymiana oficera prowadzącego duże śledztwo w sprawie interesów Zygmunta Solorza-Żaka – doniósł w niedzielę na swojej stronie internetowej tygodnik „Newsweek”. Dziennikarze ustalili, że wcześniej Bondaryk pracował w firmach związanych z biznesowym imperium jednego z najbogatszych Polaków. Dla Katarzyny Koniecpolskiej-Wróblewskiej, p.o. rzecznika ABW, to świadectwo jego wysokich kwalifikacji.
Zaczynał je zdobywać jako asystent w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk, ale szybko porzucił karierę naukową i zaangażował się w tworzenie białostockiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa. Stał na jej czele w latach 1990 – 1996. Ze stanowiska odszedł w niesławie. Ówczesny szef MSW Zbigniew Siemiątkowski sugerował, że to on stał za przeciekiem jego rozkazu o monitorowaniu nastrojów politycznych w wielkich zakładach pracy.
Bondaryk do dziś przekonuje, że odszedł, bo miał inne plany zawodowe. Wrócił do Białegostoku, gdzie pracował m.in. dla Civitas Christiana (następczyni PAX, lojalnej wobec władz komunistycznych organizacji katolickiej).
Wkrótce premier Jerzy Buzek powołał go na wiceministra spraw wewnętrznych i administracji. Miał się zająć stworzeniem Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej. Projekt upadł, a zamiast niego na życiorysie wiceministra pojawiły się kolejne plamy. „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że wertując PRL-owskie archiwa, Bondaryk natrafił na materiały dotyczące skłonności homoseksualnych działaczy opozycji. Informacje z akcji pod kryptonimem „Hiacynt” miały być bronią w walce politycznej.
Po odejściu z resortu zajął się pracą w sektorze bankowym i telekomunikacyjnym. Ale i tam nie uniknął podejrzanych działań. Efektem jest prokuratorskie śledztwo. Władze Polskiej Telefonii Cyfrowej, właściciela Ery, dla której pracował, posądziły go o nielegalne kopiowanie tajnych danych. Śledztwo trwa.