Milioner Declan Ganley – człowiek, który przyczynił się do odrzucenia przez Irlandię traktatu lizbońskiego – otworzył wczoraj warszawską siedzibę stowarzyszenia Libertas. Powiedział, że w ten sposób Polska staje się częścią paneuropejskiego ruchu, który w wyborach do Parlamentu Europejskiego wystawi kandydatów pod hasłem: „Nie dla traktatu z Lizbony”.
– To jest wyjątkowy dzień dla całego stowarzyszenia i jednocześnie dowód dla Brukseli, że Libertas jest prawdziwie paneuropejskim ruchem politycznym, z którym musi się zacząć liczyć – mówił Ganley. Poinformował, że cały czas rozmawia z „wieloma partiami” w Polsce.
Zapleczem ugrupowania w kraju mają się stać członkowie powołanego komitetu referendalnego: Daniel Pawłowiec, Mirosław Orzechowski (obaj LPR), oraz byli parlamentarzyści Samoobrony – Renata Beger, Danuta Hojarska i Krzysztof Filipek. Wybór osób z tych partii oznacza jednak, że wspólnej listy krajowych eurosceptyków nie będzie. – Totalna porażka. Z takimi ludźmi można jedynie się skompromitować, a nie budować wspólne ugrupowanie – komentuje europoseł Sylwester Chruszcz, jedyny polski członek Libertasu.
– A kto to jest Giertych? Mnie nie interesują kosmiczne inicjatywy obliczone na wybory – dodaje europoseł Dariusz Grabowski, jeden z liderów Naprzód Polsko. Żaden z nich nie pojawił się na organizowanym przez LPR spotkaniu z Ganleyem. A już wcześniej zjednoczenie wykluczył Marek Jurek, lider Prawicy Rzeczypospolitej. Udział LPR nie budzi też entuzjazmu wśród eurosceptycznych samorządowców. – Nie po to dałem się wyrzucić z LPR, by teraz coś z tymi ludźmi robić – mówi Maciej Eckardt, wicemarszałek województwa kujawsko-pomorskiego.
Dominującą rolę w tworzeniu polskiego oddziału Libertasu LPR zaczęła odgrywać niedawno. Były premier Roman Giertych zaangażował się w to osobiście. Spotkał się z Ganleyem w Irlandii. – Czarował, jakie to ma wpływy jako były wicepremier – mówi „Rz” jeden z byłych działaczy Ligi.