– Żarty się skończyły. Będziemy szukali wszystkich dostępnych metod, aby tam, gdzie jest to możliwe, ceny nie były efektem takiej wulgarnej, bezczelnej spekulacji – grzmiał podczas środowej konferencji prasowej premier Donald Tusk. To odpowiedź na zarzuty PiS, że rząd nic nie robi w sprawie panującej w sklepach drożyzny, szczególnie cukru.
Dlatego dzień wcześniej premier wezwał na dywanik szefa Krajowej Spółki Cukrowej i wiceministra skarbu. – Miałem bardzo trudną, trudną nie dla mnie, rozmowę z tymi, którzy odpowiadają za produkcję i hurtową sprzedaż cukru w Polsce – relacjonował Donald Tusk. Wczoraj zaapelował do Komisji Europejskiej o działania przeciwko narastającej drożyźnie.
Politologowi Kazimierzowi Kikowi deklaracje premiera kojarzą się z czasami PRL. – To wówczas, gdy tylko w sklepach zaczynało czegoś brakować, rząd zabierał się do walki ze spekulantami. A efekt był taki, że spekulanci ukrywali się jeszcze bardziej i nie można już było niczego kupić – wspomina. – Zresztą także w III RP takie spektakle pod publiczkę urządzane przez polityków mają długą tradycję – dodaje i przypomina prezydenta Lecha Wałęsę, który już na początku lat 90. obiecywał, że „puści aferzystów w skarpetkach".
Premier i OFE
To nie pierwsze takie wystąpienie premiera Tuska. W sierpniu 2010 r. odbyło się otwarte dla mediów spotkanie z szefami otwartych funduszy emerytalnych, na którym ostro ich skrytykował. – Albo zmienicie sposób swojego działania i zaczniecie stawiać dobro klienta na pierwszym miejscu, albo rząd zastanowi się nad zmianą systemu emerytalnego w Polsce – pogroził im premier. Krytykował OFE za koncentrowanie się jedynie na „osiąganiu dobrych wyników finansowych dla instytucji" i „bałamucenie" przyszłych emerytów reklamami.
Być może premier bierze przykład ze swojego koalicjanta. Lider PSL i wicepremier Waldemar Pawlak wielokrotnie domagał się zdecydowanych działań przeciwko spekulantom. Nie dalej jak w lutym zapowiedział, że w trakcie polskiej prezydencji w Unii trzeba będzie się zająć problemem spekulacji. – Nie było jakiejś znaczącej katastrofy na rynku ropy naftowej czy żywności, aby ceny były tak wysokie – podkreślał.