Rz: W ubiegłym tygodniu szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso uczestniczył w obchodach 650-lecia Uniwersytetu Jagiellońskiego. Chyba trochę głupio wyszło z tym doktoratem, którego nie dostał?
Wcale nie. Barroso nie jest człowiekiem wartym takiego wyróżnienia. To zupełnie przeciętny szef Komisji Europejskiej. Gdy odejdzie z tej funkcji, szybko przestaniemy ?o nim pamiętać, tak jak nie pamiętamy nazwiska jego poprzednika. A całą tę awanturę sprowokowała pani Róża Thun, która w mediach ogłosiła, że Barroso miał dostać tytuł doktora honoris causa na Uniwersytecie Jagiellońskim, natomiast Rada Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych na to się nie zgodziła. Rzecz w tym, że Rada podjęła tę decyzję już przed rokiem, o czym sam Barroso doskonale wiedział. A awantura wybuchła dzisiaj z powodu kampanijnego lansu pani Thun, która tym samym wielce zaszkodziła obchodom 650. rocznicy powstania UJ.
Zrobiła się z tego duża sprawa.
Oczywiście, ale co komentarz, to głupszy. Pewna publicystka powiedziała, że wstydzi się, iż skończyła UJ (i wzajemnie, odpowiedziałby jej uniwersytet, gdyby mógł mówić). A komisarz Janusz Lewandowski stwierdził, że teraz Uniwersytet Jagielloński nie będzie miał dobrej marki w Unii Europejskiej. Ludzie tak myślący zapewne uważają, że panu Barroso doktorat od UJ należy się jak psu zupa. Dowodzą nie tylko tego, jak małe mają pojęcie o tym, czym jest uniwersytet, ale też tego, jak silny jest u nich instynkt unijnego lizusostwa.
Pojawiły się sugestie, że rada wydziału nie chciała uhonorować Barroso, bo to maoista, komunista i lewak, który promuje gender. Później uniwersytet tłumaczył, że urzędującym politykom nie przyznaje się takich tytułów.