W sprawie projektu zbiorą się 10 czerwca dwie sejmowe komisje: Sprawiedliwości oraz Regulaminowa i Spraw Poselskich. – Planujemy zakończyć prace nad projektem, który następnie marszałek skieruje pod obrady Sejmu – mówi szef tej drugiej komisji Maciej Mroczek z Ruchu Palikota.
Oznacza to, że już w czasie wakacyjnych wyjazdów politycy solidarnie z innymi obywatelami mieliby zacząć płacić za wykroczenia drogowe. Do niedawna się wydawało, że szybko to nie nastąpi. Prace nad projektem bowiem wyjątkowo się przedłużały.
Zaczęło się na początku 2013 r. Platforma Obywatelska przedstawiła wtedy plan zwiększenia liczby fotoradarów, wywołując wściekłość opozycji i niektórych mediów. Tabloidy zaczęły publikować zdjęcia polityków PO łamiących przepisy – przykładowo ówczesnego premiera Donalda Tuska, który z prędkością 90 km/godz. gnał przez Trójmiasto.
W odpowiedzi ówczesna marszałek Ewa Kopacz zapowiedziała projekt umożliwiający płacenie przez polityków mandatów. Co przewidywał? Dziś, gdy policja zatrzyma na drodze posła, nie może go ukarać. Przesyła informację do Komendy Głównej, a ta do prokuratora generalnego. Następnie do Sejmu trafia wniosek o uchylenie immunitetu. Poseł może zrzec się go sam albo poddać wniosek pod głosowanie. Dopiero wtedy może zapłacić mandat.
Kopacz chciała, by posłowie mogli przyjmować mandaty. Gdyby odmówili, wszczynana byłaby obecna procedura.
Mandaty mogliby też zacząć płacić przedstawiciele innych grup objętych immunitetem, m.in. senatorowie, rzecznik praw dziecka, prezes IPN i prokuratorzy. Zmiany nie dotyczyłyby sędziów, bo ich immunitet inaczej zapisany jest w konstytucji.
Projekt wpłynął do Sejmu w lutym 2013 r. Jednak prace skończyły się równie szybko, jak się zaczęły. W 2014 r. interweniowała w tej sprawie w komisji regulaminowej Ewa Kopacz. Zdaniem „Faktu" zniecierpliwiony odkładaniem projektu ówczesny szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz wpadł nawet na pomysł, by posłom piratom drogowym rekwirować auta.