Rząd Beniamina Netanjahu zatwierdził w minionym tygodniu budowę pierwszego od blisko ćwierć wieku nowego ośrodka dla ludności izraelskiej na Zachodnim Brzegu Jordanu. Ma tam znaleźć schronienie 40 rodzin z likwidowanego, nielegalnego osiedla w Amona.
Na terenach okupowanych mieszka ok. 450 tys. żydowskich osadników, ale do tej pory ich liczba rosła poprzez rozbudowę już istniejących ośrodków. Nowa inicjatywa ma więc duże znaczenie symboliczne. Sekretarz generalny Organizacji Wyzwolenia Palestyny Saib Urajkat ostrzegł, że bardzo utrudni to kontynuację procesu pokojowego.
Jednak do tej pory Biały Dom nie zareagował na decyzję Netanjahu. To zasadniczy zwrot w stosunku do strategii administracji Baracka Obamy, która pod koniec ub. r. wstrzymała się od głosu w czasie głosowania w ONZ rezolucji potępiającej rozbudowę izraelskich osiedli na Zachodnim Brzegu. W czasie wizyty Netanjahu w Waszyngtonie w połowie lutego Trump poradził premierowi Izraela, aby „działał rozsądnie", planując nowe osiedla. Jest więc prawdopodobne, że inicjatywa obecnej budowy została uzgodniona z Białym Domem.
Jeszcze większym przełomem byłaby zgoda Trumpa na przeniesienie ambasady Izraela z Tel Awiwu do Jerozolimy.
– Tu chodzi o coś znacznie ważniejszego, niż gdyby Izrael rozważał, czy otworzyć ambasadę w Krakowie czy Warszawie. Przez dwa tysiące lat Żydzi trzy razy dziennie wspominali w modlitwach o Jerozolimie. Dopóki Żydzi będą żyli, pozostanie ona naszą stolicą religijną, kulturową. Przeniesienie ambasady oznaczałoby uznanie tego faktu przez USA – tłumaczy „Rz" Sharon Haskel, najmłodsza deputowana w Knesecie z ramienia Likudu.