Pozornie tak, ale przecież mamy taki eksperyment za sobą. To integracja europejska. Poczynając od Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, po zaawansowaną współczesną konstrukcję Unii Europejskiej. Unijne bezpieczniki systemu co prawda nie dają żadnych twardych gwarancji, ale doświadczenie dowodzi, że integracja na tyle zminimalizowała konflikty i wypracowała mechanizmy ich neutralizacji, że od połowy lat 40. ubiegłego wieku do prawdziwych wojen czy rewolucji nie dochodziło. To zresztą największa, po wspólnym rynku, zasługa integracji. Ludzie skupiają się na produkcji i konsumpcji, a nie skaczą sobie do gardeł. Czyżby więc nie utopia?
Paradoksalnie tak właśnie myślimy. Owszem, naszej codzienności towarzyszą lęki i strachy, trzęsiemy się na myśl o perspektywie konfliktu nuklearnego, głodu czy pandemii, mamy obsesję szczelności granic, ale faktycznie jesteśmy mentalnymi beneficjentami pokoju. Groźbę wojny odrzuciliśmy podświadomie, a nawet intuicyjnie. Czy naprawdę wierzymy w realność wojny? Nie.
Nasze wojny zdarzają się tylko w świecie fikcji. W grach komputerowych. W kinie, telewizji. Albo daleko stąd, w niedookreślonych geograficznie regionach Afryki, Azji czy Ameryki.
Iluzja? Niewątpliwie. To wina wspomnianej powyżej utopii. Ale wojna jest zjawiskiem realnym. Mimo nawet najskuteczniejszych zabezpieczeń systemowych może się wydarzyć. Choć tu i teraz z małym prawdopodobieństwem. Inaczej jest z buntem albo jego szczególną formą, jaką jest rewolucja. Ta ostatnia, przynajmniej w wymiarze takim, jak znamy ją z historii początków XX w., też nam była oszczędzona. Zdarzały się w latach 60. bunty studenckie, były rewolucje bezkrwawe czy z uronioną kroplą krwi, ale hekatomba na miarę rewolucji komunistycznej w Rosji się nie wydarzyła. Dlaczego? Jaka jest tego tajemnica? Czyżby ludzkość czegoś potrafiła się nauczyć? A może inaczej, dawała o sobie znać utopia zabezpieczeń. Jakie to zabezpieczenia? Czy tylko istnienie wspólnot państw? EWG, RWPG, UW i NATO? Międzynarodowe sojusze i ich moc?