Alkoholizm, hazard, oszustwa. Jak żyją gwiazdy snookera?

Nadeszły dobre dni dla snookera. Zainteresował bukmacherów, uwiódł Chińczyków, coraz lepiej sprzedaje się w telewizji, mierzy w igrzyska. Ma legendy i młodego mistrza świata Judda Trumpa.

Publikacja: 10.05.2019 10:00

Ronnie O’Sullivan to od lat najbardziej barwna postać snookera. Znakomity gracz i skandalista

Ronnie O’Sullivan to od lat najbardziej barwna postać snookera. Znakomity gracz i skandalista

Foto: Forum

Niedawny finał mistrzostw świata Judd Trump – John Higgins, zakończony zwycięstwem młodzieńca z Bristolu 18-9, chyba słusznie obwołano największym meczem o tytuł w kronikach turnieju. Przynajmniej w Crucible Theatre w Sheffield, goszczącym mecze mistrzostw od 1977 roku, nikt nie miał wątpliwości – bohaterowie grali wspaniale, pół miliona funtów, rekord rozgrywek, było właściwą nagrodą dla najlepszego.

Trump jest mistrzem oczekiwanym – wciąż młodym, grającym ofensywnie, z wyobraźnią i ogromnym talentem, docenianym przez najlepszych w fachu. Mógł wygrać już w 2011 roku, ale wtedy rutyna Higginsa w finale jeszcze przeważyła.

Dla wielu liczy się także to, że Judd to swój chłopak, syn Stevena – kierowcy ciężarówki, i Georginy – kucharki. Niekryjący młodzieżowych gustów, temperamentu, upodobania do szybkich samochodów, drogich zegarków i butów oraz zdobnych fryzur, choć ten aspekt wizerunku ostatnio jakby stracił znaczenie.

Trump świetnie pasuje do dzisiejszego sportu, w którym trzeba być mistrzem w swej dziedzinie i umieć dobrze sprzedać to mistrzostwo w mediach społecznościowych. I jako nowy czempion mieć odwagę pisać na Twitterze: „Jestem graczem snookera na pół etatu, a na cały etat międzynarodowym playboyem".

Snooker z takimi jak Judd zyskuje, choć już od dekady świetnie sam daje sobie radę i śmiało przekracza granice Wielkiej Brytanii oraz społeczne ramy, jakie dawno temu dała mu oficerska tradycja. Jest chętnie oglądany w telewizji, rodzi sportowych idoli, obiecuje coraz większe zyski grającym, sponsorom i działaczom. Ma legendy, których listę otwiera niepodrabialny „The Rocket", pięciokrotny mistrz świata Ronnie O'Sullivan.

Od żółtej do czarnej

Aby wyjaśnić fenomen snookera, trzeba się wgłębić w istotę tej gry. Zasady ukształtowane są wedle ściągniętej z krykieta maniery, że każdy brytyjski sport musi być odpowiednio złożony (ktoś to kiedyś nad Tamizą zdefiniował: zabawa ma być trudna do grania, trudna do oglądania i trudna do zrozumienia przez Amerykanów).

Każda pojedyncza rozgrywka, ramka czyli frejm, zaczyna się od obecności 22 bil na stole (15 czerwonych uformowanych w trójkąt oraz umieszczonych w stałych miejscach sześciu „kolorowych" – żółtej, zielonej, brązowej, różowej, niebieskiej i czarnej – plus ruchomej bili białej – rozgrywającej).

Bili czerwonej przypisano wartość 1 punktu, „kolory" dają po wbiciu od 2 do 7 punktów. Ogólnie rzecz ujmując, gra wymaga, by po uderzeniu kijem w białą bilę ta trafiła w inną i posłała ją do jednej z sześciu kieszeni stołu. Najpierw należy wbić dowolną bilę czerwoną, następnie dowolną w innym kolorze. Gdy „kolorowa" bila trafia do łuzy, wraca na swoje miejsce do chwili, aż wszystkie czerwone znikną ze stołu. Wtedy „kolory" muszą zostać wbite (już bezpowrotnie) w kolejności od najmniej cennej do tej najcenniejszej, czyli od żółtej do czarnej.

Inaczej mówiąc, do wykonania w jednym frejmie jest najwyżej 36 wbić: 15 bil czerwonych, 15 kolorowych po czerwonych i sześć kolorowych w ustalonej kolejności. Do zdobycia jest maksymalnie 147 punktów – ta liczba jest dla każdego snookerzysty symbolem doskonałości, choć teoria dopuszcza lepszy wynik (start po początkowym błędzie i karze dla rywala). Gracze uderzają naprzemienne, zmieniając się po każdym pudle lub faulu.

Wbijanie odbywa się na wielkim i gładkim stole (z grubsza 3,6x1,8 m, waga ponad tonę, bo do szlachetnego drewna, ram i obić dochodzą łupkowe lub marmurowe blaty) pokrytym suknem czesanym w jednym kierunku.

Reguły snookera w zasadzie eliminują technikę „uderz i módl się", gdyż mistrzostwo polega na umiejętnym planowaniu kierunków i siły uderzeń oraz dokładności wykonania zamierzeń.

Można oczywiście zobaczyć w tej grze piękno czystej geometrii i żelazne newtonowskie reguły grawitacji. Ponoć filozofowie w XVII wieku używali niekiedy bilarda jako metafory boskiego zarządzania wszechświatem. Snooker w praktyce nieco zaprzecza zasadom klasycznej fizyki i geometrii.

Stoły jak trawniki

Stoły są tak wielkie, że trudno liczyć na to, iż bila tocząca się cztery metry po przekątnej utrzyma perfekcyjną linię prostą. W tej sporej przestrzeni wpływ na toczenie mają najmniejsze niedoskonałości tkaniny, niedokładności odlewu żywicznych kul, temperatura i wilgotność otoczenia, nawet okruchy kredy spadłe z tipa – skórzanego grzybka na końcu kija. Bile zmieniają kierunek, tempo, także odbijają się od siebie wedle nie do końca przewidywalnych zasad.

Snookerzyści sami wprowadzają dodatkowe czynniki niepewności, nadając bili białej różnorodne rotacje, aby, korzystając z własności tarcia, kula robocza od razu skręcała lub znacząco zmieniała kierunek po odbiciu. Istotą gry jest tak naprawdę dążenie do uzyskania jak największej szansy trafienia bilą punktową w pożądane miejsce (w grze taktycznej nie zawsze jest to kieszeń) oraz stworzenie szansy wykonania kolejnego skutecznego zagrania poprzez dobre ustawienie bili białej.

Snooker jest więc grą dla kogoś, kto nie może lekceważyć teorii chaosu i nieprzewidywalnych kaskadowych odbić bil, chociaż dążenie do uporządkowania sytuacji na stole jest motorem napędowym każdej zwycięskiej partii.

Taki sport, wbrew pozorom, jest dziś pociągający dla wielu. Brytyjczycy mogą zaś z dumą twierdzić, że byli mu wierni od stuleci. O początkach gier stołowych z kijami i kulami (bilami) w roli narzędzi zabawy pisano już w XV wieku. Bawiła się tak angielska i francuska arystokracja, zwłaszcza wtedy, gdy w chłodne zimowe dni trudno było o podobną rozrywkę na trawie.

Pokryte zielonym suknem stoły miały zatem przypominać trawniki, a pierwsze reguły rywalizacji kazały zainteresowanym bawić się w coś, co przypominało miniaturową wersję krykieta: bile z kości słoniowej uderzano grubszą częścią drewnianego kija (pałki). Kieszenie, odkąd się pojawiły, przypominały najpierw stawy lub bunkry w golfie – należało ich unikać, kierując ruchem kul po stole.

Od XVIII wieku kieszenie stawały się raczej celem niż przeszkodą, odkryto także zalety uderzania bil węższą stroną kijów. Mniej więcej wtedy kształtowały się liczne odmiany tej rozrywki prowadzące do powstania współczesnych form gier bilardowych. Aby dodać im chwały, można twierdzić, że wśród tych, którzy toczyli z zapałem bile po zielonym suknie, byli Maria Stuart, William Szekspir (jest wzmianka o grze w „Antoniuszu i Kleopatrze"), Ludwik XIII i Ludwik XIV, Napoleon, Mozart oraz Abraham Lincoln. Królowa Wiktoria też miała stół bilardowy.

Można śmiało uznać, że snooker stał się jedną z najbardziej udanych wariacji, stworzoną, wedle powszechnych przekazów, przez oficerów brytyjskiej armii kolonialnej, stacjonujących w latach 70. XIX wieku w Indiach.

Sir Neville

Ojcem snookera jest pułkownik sir Neville Francis Fitzgerald Chamberlain, który jednak dopiero w 1938 roku, w sędziwym wieku, napisał na ten temat obszerny artykuł w „The Field", aby ostatecznie podać źródła, daty, fakty i okoliczności powstania gry. Ponoć poczuł się zaniepokojony, że pojawili się inni kandydaci do tego honoru, prawa wynalazcze zgłosiła nawet Royal Military Academy w Woolwich, ale być może sędziwego wojskowego zaniepokoił fakt, że sporo ludzi wciąż uważało, iż grę wymyślił niejaki „pułkownik Snooker" z królewskiej artylerii. Sir Neville w 1875 roku służył w Indiach w piechocie.

Tak czy inaczej, słowo „snooker" funkcjonowało wówczas wyłącznie w slangu brytyjskiego wojska. Oznaczało nowego, niewyszkolonego żołnierza, bezużytecznego kadeta. W jakiś, nie do końca oczywisty, sposób nazwano nim najpierw szczególną pozycję bil na stole – gdy bila docelowa zostaje zasłonięta przed bezpośrednim trafieniem. Potem snooker stał się nazwą samej gry.

Oficerowie i sam sir Neville przenieśli wkrótce swą rozrywkę z Indii do Wielkiej Brytanii, gra miała więc swój czas w eleganckich klubach dla dżentelmenów i była dość krótko modna wśród osób z klasy wyższej średniej. Krótko, bo zaliczyła spadek społeczny – pojawiła się w pubach klasy robotniczej oraz salkach, które służyły tylko do snookera.

W takich miejscach wokół stołów, oprócz dymu tytoniowego, gęstniała przez lata nieco mętna aura nielegalnych działań, zakładów, także bardziej groźnej przestępczości. Nikt się nie dziwił, że głośni angielscy gangsterzy celebryci lat 50., bliźniacy Ronald „Ronnie" i Reginald „Reggie" Kray (przypomnieni kilka lat temu w filmie „Legend"), też zaczęli zarządzać klubami snookera.

Zmiana statusu nie zaszkodziła jednak popularności gry. W końcu lat 20. XX wieku klasyczny bilard, główny rywal oficerskiego wynalazku, tracił na znaczeniu, a odmiany amerykańskiego bilarda nigdy nie zyskały zainteresowania Brytyjczyków.

6 funtów za finał

Kilku utalentowanych graczy dostrzegło szansę w profesjonalizacji swego zajęcia. Najbardziej zdolny w tej grupie okazał się Joe Davis, chłopak z Whitwell w Derbyshire, rocznik 1901, dziś nazywany dziadkiem snookera zawodowego. Davis zorganizował z kolegami (także z młodszym bratem Fredem, również snookerzystą) pierwsze mistrzostwa świata w 1927 roku, sam ufundował puchar dla zwycięzcy (innych chętnych zabrakło) i wygrał w Birmingham pierwszy finał, co dało mu dodatkowo 6 funtów i 10 szylingów premii.

To były czasy, gdy snookerowym zawodowcem zostawało się już wtedy, gdy podawało się herbatę w klubie bilardowym, więc Joe Davis wygrał tylko jeden turniej amatorski, gdy miał 13 lat (został mistrzem Chesterfield), od 16. roku życia grał za pieniądze.

O jego kolejnych 15 tytułach mistrza świata w zasadzie wiedziano tylko w branży, bo ze snookera lat 30. i 40. poważni publicyści raczej szydzili, pisząc, że „...publiczność angielska w wielu rzeczach może się zakochać, ale na miłość do snookera nigdy nie wpadnie", albo, że „to świetne zajęcie, ale w czasie przerwy na lunch".

Jednak Joe Davis był prekursorem wielu technicznych i taktycznych sposobów zdobywania punktów (snookerzyści mówią: budowania brejków), dziś uważanych za oczywiste. Fred Davis powiedział kiedyś o bracie: – Joe był znakomitym graczem, zanim ktokolwiek wiedział, jak grać.

W czasach pierwszych zwycięstw Davisa wprowadzono obowiązek rywalizacji w muszkach i kamizelkach oraz nakazano sędziowanie panom w garniturach – ta estetyka w najważniejszych imprezach przetrwała do dziś.

Davis przedostatni raz został mistrzem świata w 1940 roku (pokonał w finale brata 37-35). Kiedy Fred ruszył na wojnę w mundurze 6. Dywizji Powietrznej RAF, Joe jeździł po klubach i teatrach, pokazując triki bilardowe, dzięki żonie piosenkarce pojawił się w show-biznesie, znalazł zatrudnienie w BBC Radio, a w 1946 roku, gdy mistrzostwa świata wskrzeszono, znów był najlepszy, pokonując w Horticultural Hall w Westminsterze Horace Lindruma 78-67.

Grano wtedy wedle reguły „najlepszy ze 145 frejmów" (czyli do 78 zwycięstw); przyczyna była zrozumiała: jedynym zyskiem finalistów były wpływy z biletów, więc chcieli grać jak najdłużej. Zagrali zatem 24 sesje, na które przyszło 20 tysięcy osób, mistrz zarobił 3000 funtów, w owych czasach majątek.

Niepokonany Joe Davis postanowił wówczas przerwać starty w mistrzostwach świata, nieco obniżając rangę turnieju. Grał jeszcze długo w pokazach i turniejach na zaproszenia, zajął się też pracą działacza, porządkował przepisy (m.in. system handicapowy, jaki wówczas obowiązywał profesjonalistów), zarabiał na rozgrywkach jako właściciel klubu w Leicester i szef związku graczy, negocjował także z BBC pierwsze kontrakty telewizyjne.

Dziadek zawodowego snookera jeszcze w 1955 roku został pierwszym graczem, który zdobył maksymalnego brejka – 147 punktów. Królowa Elżbieta II w 1963 roku przyznała Davisowi Order Imperium Brytyjskiego. Zdążył raz przyjechać do Crucible Theatre – jako gość honorowy na turniej w 1978 roku, w którym grał jeszcze jego brat Fred. Brat przegrał, świadkowie wspominali, że Joe przejął się bardzo wyprawą i wynikiem, wróciwszy do domu, upadł na chodnik i dwa miesiące później zmarł.

Po epoce pionierskiej snooker przeżył okres dynamicznego wzrostu zapoczątkowany dzięki telewizji. BBC przeprowadzała próby z transmisją w kolorze i potrzebowała łatwego do filmowania sportu do testów i pokazania jakości przekazu.

Szczęśliwie padło na snooker. Program „Pot Black" wystartował w 1969 roku, odniósł sukces, czyli wysłał przekaz o urokach snookera pod miliony brytyjskich strzech. Można było uznać, że stare oficerskie hobby stało się grą dla każdego.

Kluby powstawały wszędzie, gra powoli zaczęła interesować także publiczność Starego Kontynentu, bo mistrzostwa świata pojawiły się w telewizji już w 1973 roku.

Chińczycy idą

Cztery lata później centrum snookera znalazło się w Sheffield, a główna sala lokalnego teatru, licząca 980 miejsc – punktem najważniejszych wydarzeń w tym sporcie. I pozostała nim do dziś. Lata 80. stały się złotym czasem snookera w Wielkiej Brytanii, gracze tacy jak Steve Davis, Alex Higgins, Jimmy White zdobywali publiczność zarówno jako świetni snookerzyści, jak i jako niebanalne osobowości. Do dziś przypomina się finał MŚ w 1985 roku, oglądany w na żywo w BBC 2 przez 18,5 mln Brytyjczyków. Choć rozpęd był silny, to nagłe hamowanie w postaci zakazu reklamy tytoniu i alkoholu w telewizji oraz wewnętrzne spory działaczy przyczyniły się do kryzysu.

W końcu zauważono także, że snooker, sport klasy robotniczej, nie rozwiązuje problemów bytowych grających, a nawet niekiedy je powiększa. W wielu biografiach tamtego czasu widać te same wątki: alkoholizm, hazard, oszustwa, szybkie auta, kłopoty z kobietami, rozbite rodziny.

Może więc zainteresowanie snookerzystami rosło, ale snookerem spadało. Lista winnych jest długa, są na niej wielkie nazwiska, choć nieoficjalnym rekordzistą pozostaje chyba Kanadyjczyk Bill Wurbeniuk, o którym w mowie pogrzebowej Jimmy White powiedział: – Tylko on mógł wypić 10 pint piwa i wygrać mecz.

Złota era sponsoringu minęła, telewizja przestała dbać o transmisje, turnieje przy pustych krzesłach gdzieś w sali wystawowej w Bahrajnie nie ciekawiły nikogo, kluby zaczęły znikać. Nawet O'Sullivan mówił wówczas głośno, że to koniec, że nuda zabije ten sport.

Snooker znów miał szczęście, bo wciąż miał promotorów (czytaj – Barry'ego Hearna), którzy po latach chudych potrafili w 2010 roku odświeżyć dyscyplinę, poprawić system rozgrywek, sporządzić ofertę strawną dla nowych sponsorów, ostro przypilnować łamiących zasady uczciwości i obstawiających własne porażki – znaczenie miał fakt, że to jest naprawdę sport skrojony na potrzeby bukmacherów.

Przyszłość rysuje się dobrze także dlatego, że grę odkryli Chińczycy. Gwoli prawdy – było w tym dziele odrobinę przypadku, nie tylko wzmożonych działań marketingowych brytyjskich działaczy. World Professional Billiards and Snooker Association (WPBSA) miało wprawdzie pomysł na podbój Azji, ale kierowało się początkowo na Tajlandię, skąd pochodził James Wattana, półfinalista MŚ z 1993 i 1997 roku. WPBSA otworzyło więc akademię snookera w Bangkoku, by na miejscu zachęcać młodzież do treningów. Traf chciał, że ukończył ją także Ding Junhui, zdolny Chińczyk, który po przeprowadzce do Sheffield i kilkunastu zwycięstwach w turniejach zawodowych stał się idolem graczy z Państwa Środka.

Gdy Ding gra w MŚ, oglądalność turnieju skacze co najmniej do 100 mln widzów (gdy grał w finale w 2013 roku, przekroczyła 210 mln). Chińczycy w kilka lat stworzyli 1500 klubów w Szanghaju i 1200 w Pekinie, najlepsi młodzi gracze ruszyli do Wielkiej Brytanii i chcą iść śladem Dinga.

Snooker w czasach globalizacji zapewne kiedyś straci swój brytyjski sznyt, co niektórych martwi (Wielka Brytania nie rządzi już wieloma sportami, które wymyśliła), ale zyski ze wzrostu popularności też są ważne.

Pewne kotwice jeszcze tkwią w brytyjskim gruncie: Crucible Theatre jako miejsce rozgrywania MŚ wciąż się trzyma choć konkurencja w Chinach rośnie błyskawicznie – w dystrykcie Yushan za 290 mln dol. powstaje ośrodek snookerowy z salą widowiskową na 4000 miejsc, Yushan już organizuje turniej z pulą 1 mln dol.

Ciąg dalszy snookerowych marzeń to obecność na igrzyskach. Wystartować w Tokio w 2020 roku się nie udało, w 2024 roku w Paryżu też nie, ale szefowie WPBSA wierzą, że kolejne próby przyniosą sukces, choć realny termin to najwcześniej 2032 rok. Jeśli igrzyska będą wtedy w Azji, co jest dość prawdopodobne, to snooker też tam będzie. Z chińskim przewodniczącym WPBSA i chińskim liderem rankingu światowego? Wykluczyć nie można.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Niedawny finał mistrzostw świata Judd Trump – John Higgins, zakończony zwycięstwem młodzieńca z Bristolu 18-9, chyba słusznie obwołano największym meczem o tytuł w kronikach turnieju. Przynajmniej w Crucible Theatre w Sheffield, goszczącym mecze mistrzostw od 1977 roku, nikt nie miał wątpliwości – bohaterowie grali wspaniale, pół miliona funtów, rekord rozgrywek, było właściwą nagrodą dla najlepszego.

Trump jest mistrzem oczekiwanym – wciąż młodym, grającym ofensywnie, z wyobraźnią i ogromnym talentem, docenianym przez najlepszych w fachu. Mógł wygrać już w 2011 roku, ale wtedy rutyna Higginsa w finale jeszcze przeważyła.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą