Marcin Libicki: Błysk geniuszu Kaczyńskiego

Być może wyborcy boją się, że ktoś im będzie coś narzucał, do czegoś zmuszał i na wszelki wypadek wolą formacji wyrazistych ideowo nie wybierać - mówi Marcin Libicki, były poseł ZChN i PiS.

Publikacja: 17.05.2019 17:00

Marek Jurek był naszym liderem. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości: Marcin Libicki (z lewej) i Marek J

Marek Jurek był naszym liderem. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości: Marcin Libicki (z lewej) i Marek Jurek, podczas posiedzenia Sejmu, 13 maja 2004 r.

Foto: PAP

Plus Minus: Tyle było partii prawicowych na początku lat 90., a pan wybrał Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, formację najbardziej skrajnie prawicową i prokościelną. Wykpiwaną w piosenkach i niezbyt lubianą.

Zawsze byłem związany ze środowiskiem, które tworzyło ZChN. W latach 80. byłem członkiem Wielkopolskiego Klubu Politycznego Ład i Wolność założonego przez Marka Jurka. Oprócz naszego klubu powstały jeszcze dwa – w Koninie i Gorzowie Wielkopolskim, a wszystkie trzy stanowiły jeden z filarów późniejszego ZChN. Te kluby zorganizowały zjazd we wrześniu 1989 roku, w sanktuarium Matki Boskiej w Rokitnie pod Gorzowem, na który zjechał się cały przyszły ZChN – był prof. Wiesław Chrzanowski, Antoni Macierewicz, chyba Jan Łopuszański, na pewno Marek Jurek. Kilka dni później odbyło się spotkanie, na którym dyskutowaliśmy o przyszłości ZChN. Przyjęliśmy deklarację, którą układał Antoni Macierewicz, a ja dołożyłem mały fragment o gospodarce. Miałem dość prosty i jasny pogląd, że gospodarka powinna być kapitalistyczna, i w tym duchu zapisaliśmy to w deklaracji ZChN.

Odpowiadało panu takie radykalne oblicze partii? Jarosław Kaczyński mówił wtedy o ZChN, że działalność tej partii to najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski.

ZChN nigdy nie traktował katolicyzmu i Kościoła instrumentalnie, co – mam wrażenie – cechowało Porozumienie Centrum i PiS. To z tamtej strony nieraz słyszałem, że trzeba się oprzeć na ludziach wierzących, bo to będzie siła. W ZChN opieraliśmy się na katolicyzmie i nauce społecznej Kościoła, bo to jest nasza wiara i nasza religia. Dlatego ZChN organizowało i inspirowało ochronę życia poczętego czy walczyło o wartości chrześcijańskie w telewizji publicznej. Przeprowadzaliśmy przez Sejm to, co wynikało z naszych najgłębszych przekonań.

I to właśnie Kaczyński nazwał drogą do dechrystianizacji. Próbowaliście wprowadzać do prawa zasady kościelne, czego część społeczeństwa nie akceptowała.

Bracia Kaczyńscy zawsze rozgrywali taktycznie kwestie światopoglądowe. Jako senatorowie woleli nie uczestniczyć w głosowaniach nad ochroną życia poczętego, niż zająć stanowisko.

Jak pan wspomina kampanię 1991 roku? Czy spotykał się pan z niechęcią wyborców?

Nie. Myślę, że byłem dosyć lubiany w Poznaniu. Natomiast nie ulega wątpliwości, że my jako ZChN byliśmy moherami dla ludzi Unii Demokratycznej, a po części też i Kongresu Liberalno-Demokratycznego.

Co to znaczyło?

Traktowano nas jak środowisko, które dostało się co prawda na salony, ale przez przypadek. Jeden z działaczy UD powiedział mi kiedyś: „U mnie się tak dziwią, że ja się z panem przyjaźnię". Tak jakby z politykiem ZChN nie można się było przyjaźnić. Gdy w 1997 roku odbywały się wybory na przewodniczącego delegacji Polski do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, jako przedstawiciel rządzącej AWS byłem kandydatem na to stanowisko, co inni parlamentarzyści rozumieli i głosowali za moją kandydaturą. Wyjątkiem był Krzysztof Kozłowski z Unii Wolności, wywodzący się z katolickiego „Tygodnika Powszechnego". On jeden głosował przeciwko mojej kandydaturze. Przy czym nie miał oporów, żeby poprzeć Tadeusza Iwińskiego z SLD na wiceprzewodniczącego delegacji. Ten mechanizm działał nie tylko wobec ZChN. Gdy w 2005 roku wybory do Sejmu wygrało PiS, to PO zorganizowała marsz błękitny na znak protestu i zapowiadała powołanie alternatywnego Sejmu. Nie kwestionowała tego, że wybory zostały prawidłowo rozstrzygnięte, a głosy uczciwie policzone. Wyrażała zniesmaczenie, że tacy ludzie jak my mogli wygrać i objąć władzę.

Czyli byliście takim gorszym sortem politycznym.

Z punktu widzenia salonu – tak.

Skąd się brało takie przekonanie?

Ludzie z kierownictwa SLD i kierownictwa Unii Wolności spotykali się w tych samych kręgach już w czasach PRL. Jedni i drudzy byli profesorami uniwersyteckimi, więc co prawda stali po dwóch stronach politycznej barykady, ale stanowili takie lepsze towarzystwo, a myśmy wyszli z rad parafialnych czy z organizacji związkowych, a więc byliśmy tym gorszym towarzystwem.

No, ale w Sejmie I kadencji, gdy doszło do lustracji waszego lidera Wiesława Chrzanowskiego, ówczesnego marszałka Sejmu i polityków UD, zostaliście wrzuceni do jednego worka.

Lustracja wywołała straszną burzę. ZChN niemal w całości opowiedziało się wtedy przeciwko Antoniemu Macierewiczowi, autorowi lustracji. Stanęliśmy za Chrzanowskim. Gdy została ogłoszona informacja o podejrzeniach wobec niego, to zdecydowano, że on razem ze Stefanem Niesiołowskim pojadą oglądać akta w MSW. Gdy wrócili, na posiedzeniu klubu Niesiołowski, nie wchodząc specjalnie w detale, powiedział, że to jest nagonka Macierewicza, który z człowieka inwigilowanego zrobił donosiciela. Macierewicz wyszedł z tego posiedzenia klubu, trzasnął drzwiami, razem z nim wyszedł Piotr Walerych. Zdawaliśmy sobie sprawę, że skoro Macierewicz oskarżył marszałka Sejmu, prezydenta Lecha Wałęsę, lidera KPN Leszka Moczulskiego, a praktycznie nie obciążył przeciwników politycznych, to wyglądało jakby zachował ich na inną okazję, a tu chciał sobie oczyścić teren. Uważaliśmy, że to był miękki zamach stanu, bo gdyby Wałęsa, Chrzanowski i Moczulski wypadli z polityki, to wtedy otworzyłoby się pole do działania.

Jakie błędy popełniło ZChN, że po tej pierwszej kadencji wypadliście z parlamentu?

Głównym błędem było to, że powołaliśmy koalicję, dla której próg wyniósł 8 proc., a myśmy nie zdołali go przekroczyć. Ale zwracam uwagę, że wiele nie straciliśmy w oczach opinii publicznej – w 1991 roku poparło nas 10 proc. wyborców, a w 1993 roku – 7,5. To nie była katastrofa. Ale jest inna rzecz – odnoszę wrażenie, że w Polsce ludzie nie lubią wyrazistych ideowo ugrupowań. Nie chcieli w parlamencie Janusza Palikota, bo okazał się zanadto wyrazisty. W przeszłości nie chcieli nas. Janusz Korwin-Mikke, przez którego formacje przeszło bardzo wielu polityków, od 28 lat nie jest w stanie ze swoim bardzo wyrazistym programem wprowadzić reprezentacji do Sejmu. Być może wyborcy boją się, że ktoś im będzie coś narzucał, do czegoś zmuszał i na wszelki wypadek wolą takich formacji nie wybierać.

A może w waszym przypadku chodziło o wojnę aborcyjną, która rozgorzała w kadencji 1991–1993? O dążenie do całkowitego zakazu przerywania ciąży, o pomysły dotyczące karalności kobiet?

To jest element tej wyrazistości programowej, choć nigdy nie zgłaszaliśmy propozycji karania kobiet. A jeżeli chodzi o ochronę życia poczętego, to nie mogliśmy o to nie walczyć. Dla nas to nigdy nie był element taktyki politycznej, tylko walka o słuszną sprawę. Nawet jeżeli nasza postawa zaowocowała wizerunkiem partii radykalnej, to nigdy nie traktowaliśmy tego w kategoriach błędu, bo to był element naszej tożsamości. Dla nas ustawa uchwalona w 1993 roku nigdy nie była kompromisem. Chcieliśmy pełnej ochrony życia, a większość wprowadziła wyjątki i je przegłosowała. Żadnego kompromisu nie osiągnięto, bo nikt nas do niczego nie przekonał. Po prostu zostaliśmy przegłosowani.

Ciekawe, jak pan przyjął pomysł na powołanie AWS, czyli zebranie w jednym bloku całej skłóconej prawicy?

Entuzjastycznie. Jestem wielkim fanem Mariana Krzaklewskiego. Uważam, że został niesprawiedliwie osądzony, głównie dlatego, iż w oczach wielu ludzi był takim samym moherem jak ZChN. A tymczasem to, co on zrobił, czyli pogodzenie kilkudziesięciu podmiotów politycznych i społecznych, było prawdziwym majstersztykiem. Ataki na niego, jakoby rządził z tylnego siedzenia, były co najmniej niewłaściwe, bo ktoś musiał trzymać wszystko w garści. Byłem pod wrażeniem sposobu, w jaki zarządzał klubem AWS, mimo niekończących się awantur. Tymczasem niektórym ludziom przeszkadzało nawet to, że był przystojny. Mówiono o nim ironicznie „piękny Marian". Sądzę, że dla ogromnej większości ośrodków opiniotwórczych był „nie nasz". Dlatego został tak niegodziwie potraktowany i zniknął ze sceny politycznej. A był to jeden z najbardziej zasłużonych ludzi naszego 30-lecia.

Tak wysoko go pan ocenia?

Tak. Po Sejmie kontraktowym to właśnie za rządów AWS–UW przeprowadzono najwięcej reform. Wielka w tym była zasługa Krzaklewskiego, któremu prezydent Aleksander Kwaśniewski rzucał kłody pod nogi, o czym się teraz nie mówi. A przecież Kwaśniewski zawetował ustawę reprywatyzacyjną, propozycję radykalnego obniżenia podatków, zwiększenie poborów służb mundurowych. Dzisiaj wszyscy mówią: „ach, jaki wybitny był z niego prezydent". A on tylko potrafił robić dobre wrażenie.

Premier Jerzy Buzek chwali sobie współpracę z Kwaśniewskim.

No, ze schodów go Kwaśniewski nie zepchnął, to fakt. Jerzy Buzek ze wszystkimi chce żyć w przyjaźni. Z chrześcijańskiego punktu widzenia taka postawa jest dobra, a życiowo też mu zaprocentowała. Ale to nie znaczy, że Kwaśniewski był dobrym prezydentem, skoro blokował ważne sprawy.

W 2001 roku pod koniec rządów AWS wystąpił pan z ZChN i poszedł do Przymierza Prawicy. Dlaczego?

ZChN było wówczas formacją schyłkową. Już w 1995 roku, gdy podczas kampanii prezydenckiej przerzuciliśmy nasze poparcie z Hanny Gronkiewicz- -Waltz na Lecha Wałęsę, Zjednoczenie zaczęło trzeszczeć w szwach. To było bardzo niezręczne posunięcie i na dodatek nic nam nie dało, bo Wałęsa przegrał wybory. Ale powstanie Akcji Wyborczej Solidarność i jej zwycięstwo wyborcze w 1997 roku przedłużyło naszą egzystencję polityczną. Jednak pod koniec kadencji, gdy AWS zaczęła się sypać, Marek Jurek, który był naszym liderem, zdecydował o powołaniu Przymierza Prawicy. Osobiście nie miałem ochoty występować z ZChN. Przekonał mnie Michał Kamiński, który powiedział: „Panie Marcinie, widzi pan, co się dzieje w ZChN i AWS. Jeżeli chcemy nasze sprawy w polityce nadal prowadzić, to musimy wystąpić". Zadzwoniłem do Wiesława Chrzanowskiego, żeby z nim porozmawiać, ale on już chyba czuł pismo nosem. Powiedział: „Oczywiście możemy się spotkać, ale o co chodzi"? Odparłem: „Chciałem podziękować panu profesorowi za lata współpracy". Na to on: „Już pan to zrobił, nie musimy się spotykać". I tak się rozstaliśmy.

Przymierze Prawicy obstawiło wtedy dobrego konia. Porozumieliście się z PiS i weszliście do Sejmu, a ZChN i AWS przepadły.

To prawda, choć mieliśmy dylemat, czy zachować podmiotowość i tworzyć z PiS koalicję, czy też roztopić się w partii Kaczyńskiego. Osobiście obstawałem za tym drugim rozwiązaniem. Uważałem, że Przymierze Prawicy to partia pomostowa, która nie odegra istotnej roli, ale doprowadzi nas do czegoś większego, w tym wypadku do PiS. I tak się stało. Zapisaliśmy się do PiS, a ja zostałem szefem partii w Wielkopolsce.

Waszemu środowisku nie wyszło to na zdrowie. W następnej kadencji Marek Jurek poróżnił się z PiS i odszedł z tej formacji.

No właśnie. Znowu poszło o ochronę życia, która dla nas jest sprawą fundamentalną, a więc nie podlega kalkulacjom politycznym. Pamiętam takie demagogiczne wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego, że trudno, aby zgwałcona 12-latka miała donosić ciążę. Moim zdaniem od tego jest sąd, który zawsze może uwzględnić nadzwyczajne okoliczności. Myślę, że w gruncie rzeczy Kaczyński chce ochrony życia, ale ponieważ większość ludzi tego nie chce, więc on jej nie wprowadzi.

Jakim liderem był Jarosław Kaczyński?

Miał duży autorytet, widać było, że wie, czego chce. Ale wbrew temu, co się dziś mówi, nie był autokratą. Każdy mógł przedstawić swój punkt widzenia i nikt nie bał się wyrażać swojego zdania. Nieraz zastanawiałem się, skąd się bierze jego autorytet jako polityka. W czasach PC nikt spoza partii nie uważał, że Jarosław Kaczyński jest postacią niezwykłą. Stefan Niesiołowski, nasz kolega z ZChN, celował w złośliwościach wygłaszanych scenicznym szeptem podczas posiedzeń Sejmu. Trzeba przyznać, że czasami było to na granicy dobrego smaku. Z całą pewnością Jarosław Kaczyński wykazał się zręcznością, gdy po odejściu Lecha Kaczyńskiego z rządu Jerzego Buzka zakładał komitety Prawa i Sprawiedliwości, które później przekształciły się w partię. Ta zręczność plus legenda o jego geniuszu wystarczyły, by został uznany za jednego z najważniejszych polityków.

Kto kolportował tę legendę?

Otoczenie Kaczyńskiego. ZChN i Porozumienie Centrum powstawały mniej więcej równolegle. ZChN oparło się na skromnych, wierzących i praktykujących działaczach parafialnych, zaś PC opierało się na ludziach skromnych, aktywnych, stroniących od parafii, którzy wszystko zawdzięczali Jarosławowi Kaczyńskiemu. Określenie „zakon PC" nie wzięło się znikąd. Jednocześnie gdy ktoś miał swój własny dorobek i PiS niczego nie zawdzięczał, to Jarosław Kaczyński starał się go pozbyć. Gdyby mnie pani zapytała, gdzie jest błysk genialności Kaczyńskiego, to właśnie w sposobie zbudowania partii politycznej, która okazała się najsprawniejszą formacją po 1989 roku.

Czy dlatego PiS rozstało się z Kazimierzem Marcinkiewiczem, też z ZChN?

O nie. Przypadek Marcinkiewicza jest bardzo złożony. Myślę, że konstatacja Jarosława Kaczyńskiego – zrobiliśmy mu krzywdę, czyniąc go premierem – jest bliskie prawdy. Marcinkiewicz jako premier powinien prezentować absolutną lojalność wobec lidera partii. Jego jedyną siłą był Jarosław Kaczyński. Tymczasem Marcinkiewicz zaczął się kontaktować z opozycją, sprawiał wrażenie, że jest nielojalny wobec Kaczyńskiego. Przecenił swoją pozycję i został odwołany.

A na czym polegał pana problem z PiS? Bo pan też musiał odejść z partii.

Ten, o którym wcześniej mówiliśmy, miałem własną pozycję i dorobek. Co prawda byłem zawsze niezwykle lojalny wobec Jarosława Kaczyńskiego. Nie miał powodu, by nie być mnie pewnym, ale w jego mentalności tkwi nieufność do osób samodzielnych. Dlatego gdy „Głos Wielkopolski" zaczął pisać o mojej domniemanej współpracy ze służbami specjalnymi, to okazało się to bardzo dobrą okazją, żeby się mnie pozbyć. Zadzwoniłem wtedy do Kaczyńskiego, przy świadkach, czy mam wystąpić o autolustrację. On na to powiedział: „Nie, nie warto", bo uważał, że dzięki temu lepiej mnie trzyma w garści. Potem, gdy mimo wszystko wystąpiłem o lustrację, sędzia orzekła, iż materiały wskazują, że nie mogłem być współpracownikiem. Dziennikarze spytali Kaczyńskiego o ten wyrok, a on odpowiedział: „Różne są wyroki w Polsce, jeszcze się temu wyrokowi przyjrzymy". To było naprawdę nieeleganckie z jego strony.

Ma pan Jarosława Kaczyńskiego za cynicznego polityka?

Nie, nie mam go za cynika, tylko za człowieka używającego środków, które mi się nie podobają. Jestem przekonany, że Kaczyńskiemu chodziło o sprawę, a nie o to, żeby pławić się w rozkoszach władzy. I nadal tak jest. Mógł przecież ze wszystkimi żyć dobrze, rozdawać po kilkaset złotych i rządzić latami. A on, wbrew wszystkim, chce zmieniać rzeczywistość.

Spędził pan pięć lat w Parlamencie Europejskim, był pan szefem Komisji Petycji. Pamięta pan jakieś sprawy, które wzbudziły szczególne emocje w tej komisji?

Gdy zostałem szefem Komisji Petycji, to zastałem w niej petycję o wprowadzenie do preambuły Konstytucji Europejskiej odniesienia do Boga i chrześcijaństwa. Komisja długo nie chciała się tym zająć. Dopiero na mój wniosek przyjęliśmy stanowisko, że w akcie ratyfikacyjnym każde państwo członkowskie może indywidualnie taką preambułę do Konstytucji Europejskiej przyjąć. Udało mi się to przeforsować trochę fortelem, bo zarządziłem głosowanie zaraz po debacie, a nie w zapowiedzianym wcześniej głosowaniu. Skorzystałem z tego, że na sali moja propozycja miała poparcie większości. To wzbudziło wielką irytację nieobecnych, ale szef sekretariatu komisji, Anglik, od razu mi powiedział, żebym się powołał na regulamin, który pozwala przewodniczącemu zarządzić głosowanie, kiedy chce. Była też sprawa katolickiego radia z Barcelony, któremu odebrano koncesję za prześmiewcze traktowanie takich tematów jak np. związki partnerskie. Oni zwrócili się do Komisji Petycji, utrzymując, że doszło do naruszenia wolności słowa. Moi poprzednicy nie chcieli dopuścić tej petycji do rozpatrzenia, a ja powiedziałem, że wolność słowa jest zapisana w traktatach i należy petycję rozpatrzyć.

I jakie było rozstrzygnięcie?

Żadne, bo gdy dopuściłem petycję, to radio odzyskało koncesję, więc już nie zajęliśmy się kwestią jej zasadności. Pamiętam też awanturę o generała Franco, którego przy jakiejś okazji wychwalał Maciej Giertych. Zadzwoniła do mnie PAP z prośbą o komentarz, a ja powiedziałem, że Giertych ma rację, bo generał Franco uratował Europę przed komunizmem. Hiszpańscy deputowani ogromnie się wzburzyli, ale potem, gdy indywidualnie chcieli u mnie coś załatwić, to po cichu przyznawali, że np. ojciec czy stryj służyli u Franco (śmiech).

Czy pana zdaniem krytyka rządów PiS ze strony Parlamentu Europejskiego czy Komisji Europejskiej jest uzasadniona?

Ona przede wszystkim jest inspirowana politycznie. Rząd PiS w Europie się nie podoba, a więc musimy go krytykować. A nie podoba się, bo chodzi o mohery przeniesione na arenę międzynarodową, czyli o to, że do władzy doszło towarzystwo, które nam nie odpowiada. Spędziłem w Parlamencie Europejskim pięć lat i wiem, że instytucje Unii Europejskiej zawłaszczają coraz to nowe obszary. Widziałem to w Komisji Petycji – gdy nie było wiadomo, czy jakieś zagadnienie powinno być przez nas rozpatrywane, a przecież Komisja Petycji zajmuje się wyłącznie naruszeniem prawa unijnego, to po namyśle dochodziliśmy do wniosku, że tak. Widziałem też, jak nasza ingerencja rozwścieczała konkretne społeczeństwa. Przykładowo rozpatrywaliśmy sprawę o to, że Wielka Brytania nie stosuje dyrektywy dotyczącej banków. Anglicy wściekali się, że banki to jest ich sprawa, choć dyrektywa została wydana.

No i w rezultacie doszło do brexitu.

Nie z naszego powodu, ale być może z powodu doktryny dynamicznej interpretacji prawa, w myśl której jeżeli prawo nam na coś nie pozwala, to zinterpretujmy je tak, żebyśmy mogli powołać się na tę interpretację. To jest w Unii Europejskiej absolutny fundament działania – zamiast zmienić prawo, bo na to nie ma czasu albo większości, to zinterpretujmy je tak, żeby można go było użyć. I to, co się dzieje wobec Polski, jest przykładem dynamicznej, zgodnej z duchem czasu, interpretacji prawa.

—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")

Marcin Libicki – polityk, historyk sztuki, poseł na Sejm I, III i IV kadencji, od 2004 do 2009 r. poseł do Parlamentu Europejskiego. Według IPN figuruje w dokumentach SB jako kontakt operacyjny Departamentu I MSW (wywiadu PRL). Marcin Libicki zaprzeczył współpracy z SB, ponadto trzykrotnie składał oświadczenia lustracyjne, które nie zostały zakwestionowane. Wystąpił o tzw. autolustrację, a Sąd Okręgowy w Poznaniu uznał jego oświadczenie lustracyjne za prawdziwe. Jest ojcem m.in. Jana Filipa, obecnie senatora PSL.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Tyle było partii prawicowych na początku lat 90., a pan wybrał Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, formację najbardziej skrajnie prawicową i prokościelną. Wykpiwaną w piosenkach i niezbyt lubianą.

Zawsze byłem związany ze środowiskiem, które tworzyło ZChN. W latach 80. byłem członkiem Wielkopolskiego Klubu Politycznego Ład i Wolność założonego przez Marka Jurka. Oprócz naszego klubu powstały jeszcze dwa – w Koninie i Gorzowie Wielkopolskim, a wszystkie trzy stanowiły jeden z filarów późniejszego ZChN. Te kluby zorganizowały zjazd we wrześniu 1989 roku, w sanktuarium Matki Boskiej w Rokitnie pod Gorzowem, na który zjechał się cały przyszły ZChN – był prof. Wiesław Chrzanowski, Antoni Macierewicz, chyba Jan Łopuszański, na pewno Marek Jurek. Kilka dni później odbyło się spotkanie, na którym dyskutowaliśmy o przyszłości ZChN. Przyjęliśmy deklarację, którą układał Antoni Macierewicz, a ja dołożyłem mały fragment o gospodarce. Miałem dość prosty i jasny pogląd, że gospodarka powinna być kapitalistyczna, i w tym duchu zapisaliśmy to w deklaracji ZChN.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy