Oto do Doliny Pięciu Stawów Spiskich wybrała się pewna rodzina: prokurator Kazimierz Kasznica z żoną Walerią i 12-letnim synem Wacławem. Pogoda była okropna, więc zatrzymali się w schronisku. Tam spotkali czterech młodych taterników. Poprosili ich o pomoc w powrocie do Zakopanego przez Lodową Przełęcz. Droga była długa, a sam Kasznica w ogóle nie znał gór.
Cóż było robić. Zapewne bez wielkiego entuzjazmu taternicy wyrazili zgodę. Droga mijała nader wolno. Rzęsisty deszcz zalewał Kazimierzowi okulary. A z racji tego, że był on krótkowidzem, trzeba było się co chwilę zatrzymywać. Niecierpliwi taternicy uznali, że tylko jeden z nich poradzi sobie z ową nieszczęsną rodzinką, a reszta wróci szybciej. Tak się stało: z Kasznicami pozostał najbardziej uczynny Ryszard Wasserberger.
Dalsza wyprawa była bardzo trudna – na Lodowej Przełęczy spotkał wędrowców silny wiatr i grad. Udało im się w tych trudach zejść niżej i kiedy wydawało się, że najgorsze już za nimi, w pobliżu Żabiego Stawu Jaworowego stary Kasznica usiadł na głazie, mówiąc, że nie może iść dalej, bo jest bardzo zmęczony. Jego żona zwróciła się w stronę Wasserberga, ale ku swemu zdumieniu usłyszała, że on również czuje się bardzo źle i nie da rady pomóc. To samo stało się z Wacławem. Bezskutecznie próbowała ich rozgrzać koniakiem. Nie upłynęło dużo czasu i zarówno stary Kasznica, jego syn, jak i nieszczęsny taternik zmarli. Przeżyła tylko żona, która przy zwłokach przesiedziała 37 godzin. Dopiero potem zeszła na dół i zawiadomiła o wszystkim napotkanego przypadkowo Mariusza Zaruskiego.
Co było powodem śmierci? Dlaczego silny i doświadczony 21-letni Wasserberg tak szybko się zmęczył? Dlaczego 38-letnia Kasznicowa przeżyła? Do dziś mnożą się różne teorie. Nic dziwnego, opowieść jest jakby żywcem wyjęta z thrillera.