Internet uczynił ludzkie pragnienia łatwiej osiągalnymi. Innymi słowy, dzięki szybkości zaoferował ludziom wygodę" – mówił kilka lat temu na łamach „Business Insidera" Ev Williams, jeden z założycieli Twittera. Łatwy dostęp do smartfonów, e-maili, aplikacji mobilnych i innych możliwości, jakie oferują najnowsze technologie, całkowicie zmienił zachowania nabywców. – Wzrost konsumpcji doprowadził to tzw. paradoksu Jevonsa. Mówi on o tym, że im bardziej wzrasta wydajność jakiegoś rozwiązania albo usługi, tym bardziej są one wykorzystywane. Albo ujmując to inaczej: kiedy konsumenci mogą sobie pozwolić na coś, czego pragną, chcą mieć tego więcej – tłumaczy w rozmowie z „Plusem Minusem" prof. Michael J. Gravier, ekspert ds. marketingu i globalnych łańcuchów dostaw z Uniwersytetu Bryanta. Rozbuchany konsumpcjonizm przyczynił się do narodzin gospodarki on-demand, czyli na żądanie.
Przedsiębiorstwa działające na jej zasadach wykorzystują serwisy internetowe i aplikacje mobilne, by oferować usługi lub produkty w tym samym momencie, w którym klient zgłasza na nie zapotrzebowanie. Sukces tego modelu tkwi w niskich kosztach transakcji. Firmy praktycznie nie zatrudniają pracowników, a jedynie udostępniają zlecenia tzw. wolnym strzelcom, którzy je realizują. Z jednej strony elastycznie zaspokaja się popyt, z drugiej jednak nie oferuje się stabilnego zatrudnienia.
Najbardziej znanym przykładem firmy oferującej usługi w ten sposób jest Uber. W przypadku produktów technologicznym ewenementem stał się druk 3D – pozwalający na wytwarzanie różnego typu przedmiotów z tworzyw sztucznych.
Zaspokojenie od ręki
Początkowo ekonomia na żądanie działała głównie na rynku transportowym, spożywczym i nieruchomości. Szybko jednak rozwinęła się poza proste zamówienie przejazdu, dostarczenie jedzenia z restauracji czy udostępnienie mieszkania. Oczywiście wszystko to w czasach, gdy gospodarka działa normalnie, a ludzie bez przeszkód mogą się ze sobą spotkać. I tak dzięki firmie Handy można od ręki skorzystać z usług sprzątaczki albo złotej rączki, która wykona drobne naprawy. Z kolei Fancy Hands pomoże użytkownikowi wynająć samochód z lotniska albo kupić wycieczkę, a Wag! wyprowadzi psa na spacer. Dla osób chcących zaspokoić swoje potrzeby duchowe w Rzymie powstała aplikacja Scooterino Amen, dzięki której ksiądz przyjedzie na skuterze, by wysłuchać spowiedzi. Jeśli ktoś potrzebuje porady prawnej, pomocą służy m.in. firma Axiom, która zatrudnia ponad 650 prawników dostępnych za jednym dotknięciem ekranu smartfona. Bardzo wyspecjalizowane usługi w ramach ekonomii na żądanie oferuje natomiast Business Talent Group, od ręki wypożyczająca firmom menedżerów i kierowników, którzy pomogą im stworzyć nową linię produktów.
Tak szeroki i łatwy dostęp do usług oraz rosnący popyt na nie powoduje, że rynek stron internetowych i aplikacji mobilnych on-demand wciąż się rozrasta. Analitycy PwC szacują, że do 2025 roku jego wartość wyniesie ponad 330 mld dolarów. Tylko w 2017 roku klienci usług na żądanie wydali 75 mld dolarów. Według danych McKinsey Global Institute trzy lata temu w Europie i Stanach Zjednoczonych jako wolni strzelcy pracowało albo dorabiało 162 mln ludzi. Wśród zalet ekonomii na żądanie jej zwolennicy wymieniają po stronie firm znaczne cięcie kosztów, a po stronie pracowników dużą niezależność i bardzo elastyczny grafik. Podkreślają także niski próg wejścia na rynek oraz, w przypadku prostszych usług, łatwość w znalezieniu pracy bez posiadania kwalifikacji. Wychodzi to naprzeciw zmianom pokoleniowym. Z badań przeprowadzonych przez firmę Deloitte wynika, że aż 88 proc. milenialsów wolałoby zaczynać i kończyć pracę wtedy, kiedy tego chce.