Jerzy Giedroyc urodził się w 1906 roku w Mińsku – który zgodnie z ówczesną nomenklaturą do końca życia nazywał „Litewskim" – i tam też spędził pierwszych dziesięć lat życia. Wychowywał się – jak wspominał – w tolerancyjnym, kresowym domu i w rodzinie, w której krew polska i litewska mieszały się z białoruską, rosyjską, a nawet gruzińską. Od dziecka wpojoną miał świadomość wieloetniczności tych ziem i szacunek dla innych narodowości oraz wyznań. Latem 1917 roku po rocznym pobycie w szkole Komitetu Polskiego w Moskwie „rzemiennym dyszlem" – jak to później nazywał – poprzez rewolucyjną Rosję powrócił do Mińska. Tu zafascynowany dziejącą się na jego oczach historią 11-latek obserwował też dowody ambicji narodowych nielicznych wówczas w mieście Białorusinów. Kiedy w lutym 1918 roku Lew Trocki zerwał rokowania w Brześciu, wojska niemieckie ruszyły na wschód. Z Mińska szybko ulotnili się bolszewiccy komisarze, a władzę w mieście objęła „zjednoczona komendantura" polsko-białoruska. Planowano nawet utworzenie koalicyjnego rządu „miejscowego", w skład którego weszliby Białorusini, Polacy i Żydzi – ostatecznie do tego nie doszło, a zajętą wkrótce przez Niemców mińszczyznę przyłączono do tzw. Ober-Ostu.
Na zawsze pozostać miał „człowiekiem Wschodu". Po przeprowadzce do Warszawy odstawał od swych kolegów z gimnazjum Zamoyskiego, spośród których wielu uważało Eligiusza Niewiadomskiego, zabójcę pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej, za bohatera narodowego. Zaangażowawszy się w działalność polityczną, szybko trafił do kręgu osób wspierających idee prometejskie. Kiedy w latach 30. jako młody urzędnik i redaktor uważał siebie za „opozycję wewnątrz obozu piłsudczykowskiego", to opozycyjność ta dotyczyła właśnie w dużej mierze polityki władz wobec mniejszości narodowych, niezwykle często na łamach tytułów, które współtworzył, „Buntu Młodych" i „Polityki" krytykowanej. W 1937 roku czołowy publicysta „Buntu" Adolf Bocheński pisał o idei jagiellońskiej: „Polacy, którzy ją wysuwają, uważają się za przyjaciół mniejszych narodów Europy Wschodniej i sądzą, że zrobią im przyjemność, przebąkując o Jagiellonach. Jednocześnie jednak ta sama idea jagiellońska jest dla tych małych narodów największym straszakiem i symbolem najbardziej agresywnego imperializmu polskiego. (...) Zrozumiejmy, że ani Litwini, ani Ukraińcy, ani Białorusini nie mają najmniejszej ochoty zostać Polakami – i uszanujmy tę ich wolę...".
Obszar ULB
Konsekwentnie, również dla założonej przez Giedroycia w 1947 roku „Kultury", od początku pierwszorzędnym zagadnieniem była przyszłość sąsiadujących z Polską na wschodzie narodów, zniewolonych przez Związek Sowiecki. Już w początkach 1951 roku pisał on do wybitnego działacza ruchu prometejskiego Włodzimierza Bączkowskiego: „Wydaje mi się rzeczą jasną, że utrzymanie granicy traktatu ryskiego jest nierealne. Nie możemy zamykać oczu, że narody białoruskie i ukraińskie mają też prawo do formy państwowej w ramach przyszłej Europy i że to jest w naszym interesie to podtrzymywać, by nie mieć znów monolitu rosyjskiego na swych granicach. Czy Lwów ostatecznie będzie polski czy ukraiński, to jest kwestia odpowiedniego kompromisu. (...) Niech mi Pan wierzy, że bynajmniej nie chcę rezygnować z obrony interesów naszego narodu, ale trzeba się dostosować do zmienionej sytuacji, a nie uważać Wilsona za Mojżesza".
Po wielokroć burze w emigracyjnej opinii publicznej wywoływały poświęcone tym zagadnieniom, publikowane na łamach „Kultury", teksty Józefa Łobodowskiego, Juliusza Mieroszewskiego czy też pamiętny list do redakcji Józefa Majewskiego, alumna z Pretorii, który przekonywał, że Litwini i Ukraińcy nigdy nie podarują Polsce Wilna i Lwowa i apelował: „Gdy dojdzie do trzeciej wojny światowej i do ewentualnej klęski Rosji Sowieckiej, nasze apetyty na Lwów i Wilno powinny by już zupełnie wygasnąć. Niech Litwini, którzy gorszy niż my los przeżywają, cieszą się swym Wilnem, a we Lwowie niech powiewa sino-żółty sztandar. My zaś zwróćmy oczy na Wrocław, Gdańsk i Szczecin i budujmy Polskę na jej własnej glebie".
Kwestie te nadały też ton udziałowi reprezentantów „Kultury" Jerzego Giedroycia i Józefa Czapskiego w zorganizowanym w 1950 roku w Berlinie Kongresie na rzecz Wolności Kultury. „Pierwszego dnia złożyliśmy aide-memoire, grożąc wyjazdem z Kongresu – relacjonował wówczas redaktor w liście do Wojciecha Zaleskiego – jeśli nie będzie zaznaczone oficjalnie, że Kongres stoi na stanowisku zjednoczonej całej Europy, a nie tylko zachodniej, i jeśli nie będzie oficjalnie zaznaczone, że brak większej reprezentacji zza żel. kurtyny jest tylko niedopatrzeniem i że na nast. będą reprezentowani obficiej razem z Ukraińcami i Białorusinami".