Bunt i taniec to dla Emy całe życie – dla nich jest gotowa poświęcić dosłownie wszystko. Ofiarami pasji padają jej najbliżsi. Dziewczyna bowiem dąży do ponownego spotkania z jej adoptowanym synem, Polo, młodym wenezuelskim chłopcem, przygarniętym przez nią i jej partnera, choreografa Gastona (Gael García Bernal). Narcystyczni, poświęceni pracy artystycznej ludzie są dalecy od ideału rodzicielstwa. Chłopca oddano do adopcji, po tym jak podpalił twarz siostry swej przybranej matki. Decyzja Emy o odzyskaniu Polo nie jest kierowana prawdziwym uczuciem do syna, ale raczej próbą dowiedzenia tym, którzy oskarżają ją o bycie złą matką, że nie mają słuszności. Za sprawą swej charyzmy tworzy swoistą sieć, w którą łapie kolejnych zafascynowanych jej spontanicznością ludzi.
Pablo Larraín znany jest m.in. z filmu „El Club" rozgrywającego się na odludziu, gdzie izolowani są występni księża, a także z „Jackie" prezentującego życie Jackie Kennedy bezpośrednio po zabójstwie jej męża w 1963 r. Tamte konwencjonalne opowieści posiadały mocne scenariusze i wiarygodne dialogi, a wspólnym elementem była w nich psychologiczna destrukcja jednostek. Jednak jego najnowsza „Ema" poszerza horyzonty kina. Tanecznym krokiem opowiada o macierzyństwie, ludzkim ciele i rewolucji. Na zgliszczach starego porządku wyrasta zupełnie nowy – taki, w którym kobiety mogą tańczyć tak, jak chcą, o rodzinie nie decyduje pokrewieństwo i każdy sam tworzy choreografię własnego życia. Ema popisuje się na scenie, na próbach czy podczas nauki dzieci wyrażania siebie ciałem. To autocytat z filmu Larraína z 2008 r. „Tony'ego Manero", w którym mężczyzna popełniał morderstwo, naśladując taneczne ruchy Johna Travolty.
W „Emie" otrzymujemy wiele sekwencji błyszczących neonowym światłem. Wszystko to nadaje filmowi odrealniony charakter senno-narkotycznej wizji. Dla tych, którzy potrafią docenić dreszczyk emocji, obserwując złą dziewczynę wykorzystującą swe ciało do przeprowadzenia destrukcyjnego planu, „Ema" będzie rozkoszą. Ale w gruncie rzeczy, gdyby nie surrealistyczna konwencja, to „Ema" byłaby zwyczajnym dramatem rodzinnym z socjologicznym tłem. Ale już zamiana linearnej narracji w chaotyczną, anarchicznie nieuporządkowaną opowieść pozwala wyrazić to, co niewerbalne. Oryginalność audiowizualnej strony filmu zapewnia gra kolorów i praca światłem (bliska „Climaxowi" Gaspara Noe), za którą odpowiada autor zdjęć Sergio Armstrong. Atmosferę tajemniczości budują z kolei zaraźliwe muzyczne kompozycje Nicholasa Jaara.
Główna bohaterka jest twarzą pokolenia milenialsów żyjących w rytm swoich pragnień. Intelektualnie i psychologicznie niedojrzali rozpychają się łokciami w nieprzychylnym im świecie. Echem pobrzmiewają tematy znane reżyserowi z chilijskiego podwórka, ale też występujące w innych krajach w ostatnich latach: protesty przeciwko nierównościom społecznym i rządzącym, którzy wydają się ludziom kompletnie oderwani od rzeczywistości. Opowiadając o dyktaturze strachu, Larraín wyraża jednocześnie wielkie pragnienie wolności i spokoju.