Rozluźnione obyczaje Vaclava Havla

Najważniejsza nauka, jaką były czeski prezydent wyciągnął z działalności politycznej, to potrzeba zachowania dobrego smaku. Nie zawsze umiał jej sprostać

Publikacja: 01.09.2007 12:50

Na przełomie wieków najbardziej zazdrościliśmy Czechom piwa, literatury (czego wielu naszych południowych sąsiadów nie rozumie), filmu, no i Vaclava Havla. Do dziś pozostaje on idolem niemałej części inteligencji polskiej, niezależnie od tego, kogo za inteligencję uważamy. Nic dziwnego, że krakowski wydawca jego najnowszej książki posługuje się w promocji hasłem "Havel na Wawel" i przygotowuje niesłychaną fetę ku czci czeskiego eksprezydenta.

Książkę zatytułowaną "Tylko krótko, proszę" przeczytać warto, przede wszystkim po to, by nabrać dystansu do obiektu naszych wieloletnich westchnień. Ale najpierw należałoby zastanowić się, czym naprawdę kupił nas Vaclav Havel, dlaczego tak często słyszało się: "Gdybyśmy mieli takiego prezydenta... ". Otóż wszystko wskazuje, że jego mit powstał na gruncie niedoskonałości i niedociągnięć naszych prezydentów. Przypomnę, że kiedy w Czechosłowacji wznoszono okrzyki "Havel na Hrad", polskie Zgromadzenie Narodowe miało już za sobą wybór na prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. Porównanie wywołać może wyłącznie zażenowanie. Z naszej strony.

Niezależnie od tego następca generała - Lech Wałęsa, obecnie postrzegany znacznie lepiej niż wtedy, gdy sprawował najwyższy urząd w państwie, wywoływał wcale nie mniejszą tęsknotę za kimś do Havla podobnym. Co tu dużo mówić, chcemy mieć prezydenta, z którego jesteśmy dumni, a nie przeciwnie. Że przy tym Havla przecenialiśmy, to druga sprawa. Jasne, że byłoby lepiej, gdyby nasz prezydent władał obcymi językami, a nie tylko - i to wyraźnie niedoskonale - własnym, ale sądzę, że dla niejednego będzie niespodzianką, iż intelektualista Havel też wstydził się swojego angielskiego, choć przecież posługiwał się nim. W "Tylko krótko, proszę" sugeruje nawet jakąś ułomność, która nie pozwoliła mu w dostatecznym stopniu opanować języki obce. Być może czeski eksprezydent jest perfekcjonistą, ale myślę, że i jako dramaturg był przez lata nadmiernie ceniony. Oczywiście, pamiętam atmosferę sensacji wokół wznowionych przez Teatr Powszechny w 1988 roku jednoaktówek Havla (pierwsze przedstawienia, w reżyserii Feliksa Falka, odbyły się w 1981 roku, w jeszcze bardziej gorącej atmosferze), ale przecież istotna była tam nie treść "Protestu" czy "Audiencji", lecz osoba autora - sławnego dysydenta siedzącego właśnie w więzieniu, przed którym jednak zaczynały się otwierać perspektywy polityczne. A propos, podobno to rockman Michael Kocáb uzmysłowił Havlowi, że może i powinien zostać prezydentem (wcześniej sugerowali mu to Pavel Tigrid - zmarły cztery lata temu emigrant z 1948 roku, w wolnych Czechach minister kultury, i Adam Michnik, ale nie traktował ich słów poważnie).

Rock to zresztą jeden z ważniejszych kluczy do zrozumienia Vaclava Havla. Jego fascynacja Frankiem Zappą, picie piwa ze Stonesami, noszenie gitary za Joan Baez, później urywanie się oficjelom, by odwiedzić klub muzyczny - wszystko to jest nie bez znaczenia. Havel to nieodrodne dziecko swojej epoki. Kiedy jako trzydziestolatek był pierwszy raz w Ameryce (następny raz poleciał za Wielką Wodę już jako prezydent), przywiózł ze sobą pierwszą płytę Lou Reeda z Velvet Underground. Takie były i są gusty muzyczne Vaclava Havla. Lech Wałęsa słuchał Czerwonych Gitar i Piotra Szczepanika, Aleksander Kwaśniewski wyżywał się przy disco polo, a Lech Kaczyński - podejrzewam - w pozycji na baczność słucha "Marszu Mokotowa". Wałęsa prywatnie spotykał się z Wachowskim, Kwaśniewski z Michnikiem, Kaczyński z bratem. A Havel, na przykład, z Robertem Redfordem.

Jeśli chodzi o artystyczne przyjaźnie polityka z Pragi, godne są pozazdroszczenia, polityczne zaś - no cóż, niby nazwiska brzmią jak dzwon: Clintonowie i Bush senior, król Juan Carlos, toutes proportions gardées - Aleksander Kwaśniewski, a za swego mistrza i nauczyciela prezydentury uważa Havel Richarda von Weizsäckera. Ale jego stosunek do Niemców bywał przez Czechów krytykowany i to w ostrych słowach. Już zaczęło się niedobrze, gdy jako prezydent w pierwszą podróż zagraniczną udał się do RFN właśnie i choć dziś tłumaczy, dlaczego nie mógł wówczas pojechać gdzie indziej, wyjaśnienie nie brzmi przekonująco. Zdecydowanie popełnił błąd polityczny, przepraszając za wysiedlenie Niemców sudeckich. Warto tu oddać głos Havlowi, zaklinającemu się, że w żadnym jego przemówieniu prezydenckim nie ma takich przeprosin, ale zawarł je w liście do Weizsäckera, który zacytował ów list w bożonarodzeniowej mowie do narodu niemieckiego. Sam Havel zaś powiedział w wywiadzie telewizyjnym, którego udzielał jako osoba prywatna, że "czechosłowackie przeprosiny byłyby na miejscu. Nie chcę przez to powiedzieć, że później zmieniłem zdanie o powojennym przesiedleniu, jak to głupio nazywamy, żeby uniknąć słowa wypędzenie".

Generalnie Havel jest dumny z dobrych stosunków, jakie Czechy mają z Niemcami: "Chyba najlepszych w całej naszej historii. A jeśli przypadkiem od czasu do czasu komuś się wydaje, że jesteśmy jakąś niemiecką kolonią, jest to wyłącznie nasza wina? niszczymy sobie krajobraz, żeby budować bezsensownie rozprzestrzenione strefy przemysłowe w nadziei, że przejedzie obok jakiś bogaty cudzoziemiec i zbuduje tam halę fabryczną. Co prawda za pięć lat przeniesie ją do Pakistanu, ale to będzie dopiero za pięć lat. Trochę mi to przypomina panienki czekające na przyjeżdżających Niemców na szosie E55".

"Tylko krótko, proszę" to literacki patchwork, na który składa się rozmowa przeprowadzona z Havlem (internetowo, niestety) przez Karela Hvizdalę, a także notatki sporządzane przez autora jeszcze jako prezydenta i niemal współcześnie prowadzone zapiski. W sierpniu 2005 roku prowadził je na Helu, u swego - jak pisał - "dobrego przyjaciela Aleksandra Kwaśniewskiego. Zresztą on też wkrótce kończy swoją prezydenturę, więc będzie się wyprowadzał z tej wspaniałej rezydencji, którą przez lata budował i która jest małym rajem na ziemi".

Trzynastego dnia pobytu w tym raju na polskiej ziemi sporządził Havel akt strzelisty pod adresem Polski właśnie. Warto przytoczyć ustępy z niego, pokazują bowiem, jak ulegamy stereotypom i mylimy się nawet w wypowiadanych najbardziej pewnym głosem ocenach: "...nieustannie z podziwem uświadamiam sobie, jak bardzo Polacy potrafią cenić swą własną historię, jak przez cały czas identyfikują się z różnymi powstaniami, jak potrafią szanować swe ofiary. Tutaj, w regionie gdańskim, Wałęsa jest niemal świętym, jego nazwiskiem nazwano nawet tutejsze lotnisko, a już w pełni świętym jest tu oczywiście Jan Paweł II. (...) Polacy znacznie lepiej niż Czesi rozumieją, jak ważną gwarancją, że upiory przeszłości nie powrócą, jest dla nich członkostwo w NATO i Unii Europejskiej. Po drugie, istnienie narodu jest tu od wieków związane z istnieniem elit narodowych (nie przypadkiem Stalin starał się je zgładzić) i z obecnością silnego Kościoła katolickiego, który nigdy nie kolaborował z obcą władzą, wspierającego się na głębokiej polskiej religijności. A po trzecie, jest chyba bardzo ważne, że Polska zachowała swoją szlachtę, która była patriotyczna i której nikt nie wybił, jak u nas. Z tego zapewne płynie szczery szacunek dla tych "na górze", którym się nie zazdrości, a także specjalny szacunek dla reprezentantów polskiego państwa. Kwaśniewski miał i wciąż zapewne ma wielu politycznych przeciwników, ale jako głowa państwa jest powszechnie szanowany".

Vaclav Havel myli się nie tylko w tej ostatniej, ale i w innych kwestiach, choć generalnie jest nazbyt łaskawy dla Polski i Polaków. I zapewne nazbyt krytyczny wobec swoich rodaków, których wyzywa od czechaczków, zarzucając im kołtunerię, ciasny nacjonalizm, prowincjonalność.

Na nadto już lizusowskie pytanie Karela Hvizdały, czy po przerwie nie zechce Havel po raz kolejny kandydować na prezydenta, ten odpowiada wprawdzie najpierw, że byłby wtedy dla siebie samego śmieszny, ale zaraz całkiem serio ocenia jako małe "prawdopodobieństwo, żebym miał jakiekolwiek szanse w tym czy przyszłym, podobnie ułożonym parlamencie".

Ale nie chodzi tylko o parlament, także o sceptycyzm narodu wobec uwielbianego niegdyś Vaszka. Przeciętny Czech ma do Havla niemałe pretensje. Przede wszystkim o błędy popełniane w bieżącej polityce, ale i to, na przykład, że jest bogaty, co w Polsce, gdzie jednemu prezydentowi zdarzyło się reklamować meble, a drugi nie założył sobie nawet osobistego rachunku w banku, byłoby uznane za walor. Tak mi się przynajmniej wydaje. Vaclav Havel, o czym w Polsce niekoniecznie wszyscy wiedzą, jest z domu nie tyle bogaty, ile bardzo bogaty. To do jego rodziny należał praski pałac Lucerna i dawne centrum wypoczynkowe na przedmieściu Pragi - Tarasy Barrandov, gdzie powstało sławne studio filmowe. Te rodzinne dobra zostały po 1989 roku zwrócone Vaclavowi Havlowi i jego bratu Ivanowi, "filozofującemu matematykowi", jak go określa eksprezydent. Niestety, restytucja majątku wywołała niesnaski rodzinne, stała się przyczyną zerwania kontaktów Vaclava z żoną Ivana. Lucerny nie udało się za obopólną zgodą sprzedać i "coraz bardziej niszczeje". Lepiej udało się z Barrandovem. Swoją część Vaclav przepisał na żonę, która podobno oprócz wielu innych talentów ma smykałkę do biznesu.

Z pewnością nie przysporzyło Havlowi zwolenników jego drugie małżeństwo z aktorką Dagmar Veszkrnovą. Zmarła w 1996 roku Olga Havlova cieszyła się swoistym kultem (w pewnym stopniu porównywalnym ze stosunkiem Polaków do żony Jacka Kuronia Gajki), tymczasem Vaszek nie odczekał roku od jej zgonu i ożenił się po raz wtóry.

Do nowej pani prezydentowej Czesi przyzwyczajali się opornie, niektórym nie udało się to po dziś dzień. Stała się "ulubienicą" części prasy, szczególnie bulwarowej, która nie szczędziła wysiłków, by znaleźć setki powodów do przedstawienia jej negatywnego wizerunku. Kampania ta uległa złagodzeniu dopiero w czasie długiej, ciężkiej choroby prezydenta, ale jej echa powracały już i po tym, gdy kadencja Havla dobiegła kresu.

Autor "Tylko krótko, proszę" nie kryje, że intymne stosunki z Dagmar utrzymywał grubo przed śmiercią Olgi, wygląda na to, że od 1990 roku. Podobno pierwsza żona na łożu śmierci powiedziała mu, że nigdy jej nie zdradził. Jak to rozumieć? "Miała na myśli coś znacznie głębszego niż moje "rozluźnione obyczaje", o których wiedziała więcej niż ktokolwiek inny i które jej naturalnie przeszkadzały". Jest też naturalne, że w tej sytuacji Havlowe "Listy do Olgi" przyjęte zostały przez dużą część opinii publicznej z rezerwą.

Tym bardziej że "rozluźnienie obyczajów" może być całkiem niewinne i objawiać się np. jazdą hulajnogą po Hradczanach, co Vaclav Havel uskuteczniał w pierwszym okresie prezydentury. Ale może też - i tak się właśnie stało - skonkretyzować się zawetowaniem przez prezydenta ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. A to dlatego - w nowej książce znajdujemy obszerne uzasadnienie - że jej zwolennikami byli "klerykalni reakcjoniści", którzy w tym celu zawiązali spisek "z populistami i policją". Gdyby ustawa została uchwalona, cytuję: "za kilka lat poczucie patriotyzmu młodego pokolenia spadłoby do historycznego minimum". Co ma piernik do wiatraka, nie wiem, w każdym razie kto tę pokrętną argumentację przyjąć chce za dobrą monetę, proszę bardzo. W końcu papier jest cierpliwy.

Ale też bywa w swojej książce Havel ujmujący, uroczy, dowcipny. Proszę tylko przeczytać taką jego notatkę służbową (!) z maja 1995 roku, w istocie miniaturę literacką: "B. i J. mówią, że jest ponoć trudna sprawa z tym, że mi pani Ouszkova pierze koszule, że ma dużo pracy, a mało pieniędzy, i że wszyscy bardzo się starają ten ogromny problem rozwiązać. Na Boga, płaćcie pani Ouszkovej tyle, na ile zasługuje za swoje wspaniałe prasowanie koszul; płaćcie jej z pieniędzy moich, państwowych, miejskich, sponsorskich czy jakich tam chcecie, tylko nie pytajcie mnie wciąż o coś i nie zawracajcie mi głowy takimi problemami! A jeśli jest to istotnie problem nie do rozwiązania, to mi o tym powiedzcie, a ja sobie znajdę inną praczkę, choć oczywiście żadna na świecie nie będzie tak doskonała jak pani Ouszkova!".

Najważniejsza nauka, jaką autor "Tylko krótko, proszę" wyciągnął ze swej działalności politycznej, to - jak pisze - potrzeba zachowania dobrego smaku. To poczucie jednak niejednokrotnie go zawodziło, a wtedy tłumaczył się towarzyszącym mu od młodości "pragnieniem życia w wolnym, kolorowym i poetyckim świecie pozbawionym przemocy". To bardzo pięknie, ale stopień tolerancji dla prezydenckich "rozluźnionych obyczajów" nigdzie nie jest ani jednakowy, ani szczególnie wysoki. Także w tych społeczeństwach, którym przychodziło przymknąć oko lub nie na szczególne zamiłowanie najważniejszego obywatela do specyficznie używanych cygar czy na powtarzające się problemy głowy państwa z prawą golenią lub tłumaczenie przez niego zwykłego kłamstwa "straszliwą potrzebą wolności".

Na przełomie wieków najbardziej zazdrościliśmy Czechom piwa, literatury (czego wielu naszych południowych sąsiadów nie rozumie), filmu, no i Vaclava Havla. Do dziś pozostaje on idolem niemałej części inteligencji polskiej, niezależnie od tego, kogo za inteligencję uważamy. Nic dziwnego, że krakowski wydawca jego najnowszej książki posługuje się w promocji hasłem "Havel na Wawel" i przygotowuje niesłychaną fetę ku czci czeskiego eksprezydenta.

Książkę zatytułowaną "Tylko krótko, proszę" przeczytać warto, przede wszystkim po to, by nabrać dystansu do obiektu naszych wieloletnich westchnień. Ale najpierw należałoby zastanowić się, czym naprawdę kupił nas Vaclav Havel, dlaczego tak często słyszało się: "Gdybyśmy mieli takiego prezydenta... ". Otóż wszystko wskazuje, że jego mit powstał na gruncie niedoskonałości i niedociągnięć naszych prezydentów. Przypomnę, że kiedy w Czechosłowacji wznoszono okrzyki "Havel na Hrad", polskie Zgromadzenie Narodowe miało już za sobą wybór na prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. Porównanie wywołać może wyłącznie zażenowanie. Z naszej strony.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą