Na granicy dwóch światów

Czasem wydaje mi się, że słyszę głosy braci. Potem nagle uświadamiam sobie, że nie żyją i wtedy płaczę, żeby nie zwariować – mówi Czeczenka Jacha Abubakarow

Aktualizacja: 13.10.2007 00:02 Publikacja: 12.10.2007 20:03

Na okładce niebieskiej książeczki, ni to z chmur, ni to z kłębów białego dymu, wyłania się smagła twarz młodego, ale już kompletnie siwego mężczyzny. Pod nim, daleko w dole, po wijącej się skrajem stromego zbocza górskiej drodze, jadą wojskowe samochody. Jedna z postaci klęczy, druga, stojąc, podnosi ręce do góry. "Podzielony świat" – brzmi rosyjski tytuł.– Dorogoj Aneczkie – odczytuje dedykację Anna Kühn. Autorka nazywa się Ałła Dudajewa i jest wdową po pierwszym prezydencie Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, zamordowanym przez Rosjan w kwietniu 1996 r. Anna Kühn do niedawna była nauczycielką języka francuskiego w liceum w Podkowie Leśnej. O Czeczenii słyszała czasem w telewizji. Oburzała się na to, co wyprawiają Rosjanie. Kiedyś zawiozła trochę ubrań do pobliskiego ośrodka dla uchodźców w Dębaku. To wszystko. Dwa światy – ten z telewizji i ten jej, nauczycielki z podwarszawskiego miasteczka. Aż do pewnego lipcowego wieczoru przed siedmiu laty, kiedy to w jej życiu pojawił się uśmiechnięty mężczyzna z ogromną lalką po pachą. Odtąd Anna Kühn żyje na granicy dwóch światów.

Mężczyzna był wysoki, przystojny, w sile wieku, ale kompletnie siwy. W kolejce WKD, którą wracała do domu, z nieśmiałym uśmiechem wypytywał po rosyjsku podróżnych, gdzie trzeba wysiąść, żeby trafić do ośrodka dla uchodźców.– Ktoś mu odpowiedział nie tak, jak trzeba, więc zdobyłam się na odwagę i swoim kiepskim rosyjskim wyjaśniłam, że powinien wysiąść na tym samym przystanku co ja. Tak nam się dobrze rozmawiało, że odprowadził mnie pod sam dom. Miał na imię Hasan. Opowiadał o kilkuletniej siostrzenicy, która mieszka w ośrodku. To dla niej wiózł tę wielką, gadającą lalkę – wspomina Anna Kühn. – Na pożegnanie, raczej kurtuazyjnie, powiedziałam, żeby kiedyś wstąpił na kawę, jak będzie w pobliżu. Pojawił się po trzech dniach i zapytał, czy znalazłabym czas, żeby pouczyć go polskiego. Tak przynajmniej zrozumiałam. Nie ma sprawy, niech pan wpadnie czasem, to udzielę panu kilku lekcji. A on na to, że chętnych do nauki jest więcej. Tak około czterdziestu... Odparłam, że u mnie nie ma tyle miejsca i że to raczej niemożliwe, a on – żebym przyszła do ośrodka. Były akurat wakacje, miałam trochę czasu, stwierdziłam – czemu nie. I tak się zaczęło.

Anna Kühn zaczęła uczyć polskiego w ośrodku dla uchodźców w Dębaku. Ale wakacje się skończyły, wróciła z urlopu etatowa nauczycielka i trzeba było postanowić co dalej. Dyrektorka ośrodka nie chciała jej puścić. Inna sprawa, że Anna Kühn specjalnie się nie opierała i z pewną obawą, ale i z radością przyjęła nową propozycję.

– Powiedziała otwarcie: nie wiem, czy uda się znaleźć dla ciebie etat. Ale tam w głębi, za ośrodkiem, jest stary barak. Masz tu trochę materiałów budowlanych, ludzi do pomocy, działaj!

Czeczeni z ośrodka chętnie pomagali. Wkrótce barak zamienił się w tętniący życiem klub z salą teatralną.

– Były zajęcia z aerobiku dla kobiet. Wyobraź sobie, Czeczenki tańczyły w legginsach! Wprawdzie przebierały się dopiero na miejscu, ale zawsze... Uczyłam je robić patchworki, prowadziłam warsztaty plastyczne dla dzieci – Anna Kühn cieszy się na samo wspomnienie tego krótkiego okresu w swoim życiu.

Trwało to rok. Potem nastąpiła reorganizacja. Klub zamknięto, a jego twórczyni zasiadła za biurkiem, w recepcji ośrodka. Wywiady, wypełnianie dokumentów, stosy papierów. Dusiła się. Przeniesiono ją na Burakowską, gdzie prowadziła noclegownię dla mężczyzn. Zna trzy języki, więc doskonale radziła sobie z wielojęzycznym tłumem, który przewijał się przez placówkę. Potem kolejny ośrodek, na warszawskiej Woli i powrót do Dębaka. Stwierdziła, że to bez sensu.

– Żeby naprawdę pomagać tym ludziom, trzeba ich dobrze poznać, zdobyć ich zaufanie. Pracując w ten sposób, nie mogłam im pomóc – tłumaczy. Wiedziała już, że właśnie to chce teraz robić w życiu – pomagać im. Popracowała jeszcze trochę w kolejnym ośrodku dla czeczeńskich uchodźców, po czym trafiła do organizacji pozarządowych. W Fundacji na Rzecz Integracji Społecznej i Zawodowej oraz Rozwoju Przedsiębiorczości Via pisała wnioski o dofinansowania projektów z funduszy unijnych.

– Na przykład dziesięć rodzin zostało przeszkolonych, by mogli otworzyć punkty gastronomiczne. Własne firmy otworzyli jednak nieliczni, bariery administracyjne okazały się dla większości nie do pokonania. Ale organizowaliśmy również kursy zawodowe. Dla kobiet szycie, bukieciarstwo, gastronomia, dla mężczyzn budownictwo, ochrona – wylicza Anna Kühn. Przygotowując Festiwal Kultury Czeczeńskiej, poznała Adama Borowskiego. Legenda antykomunistycznej opozycji, szef Międzyzakładowego Robotniczego Komitetu Strajkowego, dziś upomina się o prawa narodu czeczeńskiego. Organizuje koncerty z udziałem gwiazd estrady, przygotowuje wydanie albumu dokumentującego bohaterstwo Czeczenów walczących z okupantem i rosyjskie zbrodnie. W rocznice czeczeńskich świąt można go niekiedy zobaczyć w telewizji, jak podczas ulicznych demonstracji, otoczony zielonoczerwonobiałymi flagami próbuje się przebić ze swym przesłaniem do przechodniów. Adam Borowski kierował Komitetem Polska – Czeczenia, a kiedy został honorowym konsulem Czeczenii w Polsce, swoją funkcję w tym stowarzyszeniu powierzył właśnie Annie.

Jacha Abubakarow ma 45 lat. Jest zupełnie siwa. Z zawodu lekarz ginekolog, od niedawna pracuje w fundacji, z której do Komitetu Polska – Czeczenia odeszła Anna Kühn. Kobiety poznały się dzięki Hasanowi. Nieznajomy z kolejki WKD to brat Jachy. Wcześniej Jacha sprzątała w Warszawie mieszkania, a potem prasowała ubrania w sklepie z używaną odzieżą. To była dobra praca: życzliwa szefowa i miłe koleżanki. Trzeba było jednak bardzo dużo prasować, więcej niż osiem godzin. Jacha zaczęła mieć problemy z ręką. Teraz pomaga rodakom w znalezieniu posady w Polsce, organizuje dla nich szkolenia, pomaga w urzędach, służy jako tłumacz. Czasem przemknie jej przez głowę myśl, aby wrócić do zawodu. Ale nie zastanawia się nad tym długo. Dlaczego? Kiedy pytam o to, siedząc z nią przy stole w małym mieszkaniu na Mokotowie, które po kilku latach starań dostała od władz miasta ze specjalnej puli dla uchodźców, wyjaśnia, że chodzi o barierę językową. Mieszkanie jest pełne ludzi: przyjechał Hasan (na stałe mieszka w Austrii), kuzyn Turko (studiuje w Polsce), jest matka Jachy i mała Hawa. Kiedy brat i kuzyn wychodzą i dom pustoszeje, pytam ponownie. Jacha Abubakarow poważnieje. Mówi powoli, jakby z trudem, waży każde słowo.– Moja praca była niezwykła. Na świecie pojawiały się małe dzieci i to było piękne. Potem przyszła wojna. Operujesz, amputujesz, a oni i tak umierają. Widzisz zabite matki, zabite małe dzieci i nic nie możesz zrobić.

Najpierw był szpital w Groznym. Z normalnej placówki medycznej zamienił się w szpital wojskowy. Kiedy miasto zajęli Rosjanie, lekarze przenieśli się do miejscowości Stare Atagi, lecz wtedy Rosjanie zbombardowali miasteczko. Większość ludzi, również personel szpitala, uciekła w góry. Ale ktoś musiał pomagać rannym. Zostały cztery osoby, w tym dziewczyna na trzecim roku medycyny. Przenieśli się do miejscowości Nowe Atagi, tam w ambulatorium otworzyli zaimprowizowany szpital polowy.

– Robiliśmy amputacje, przyjmowaliśmy porody. Nie było narzędzi, nie było środków znieczulających. Miejscowi narkomani nauczyli nas robić zastrzyki z wywaru makowego. Zastępowały znieczulenie. Potem i tego nie było, robiliśmy operacje na żywca. To wszystko wraca do mnie w nocy. Nie byłam w szpitalu od sześciu lat, bo nie mogę znieść zapachu szpitala – Jacha Abubakarow powstrzymuje łzy.

Jako lekarz ze szpitala wojskowego musiała się ukrywać. W grudniu 1999 r. uciekła do Polski. A w 2000 r. Rosjanie pierwszy raz zabrali z domu jej brata Musę.

– Strasznie go bili. Oblewali dłonie i stopy wrzącą kaszą. Rodzina go wykupiła. Potem wzięli go drugi raz. Znowu torturowali, odrąbali mu palec. Kiedy po raz drugi wrócił do domu z niewoli, stracił pamięć. A kiedy go zabrali po raz trzeci, już nie wrócił.

Jacha Abubakarow miała pięciu braci. Ramzan i Rustan walczyli w oddziałach partyzanckich i zginęli w górach. Musa prawdopodobnie podzielił los wielu młodych Czeczenów zamęczonych przez Rosjan na śmierć. Nie walczył, ale miał samochód i woził nim rannych partyzantów. Czwarty brat Isa zmarł w Polsce. Głośna historia, fragmenty jego dzienników opublikowała "Gazeta Wyborcza". Isa po latach bezskutecznych starań o prawo stałego pobytu, a następnie o status uchodźcy (mieszkał w Polsce 14 lat) wyjechał do Belgii, lecz został stamtąd deportowany. Wylądował w Warszawie i trafił do aresztu deportacyjnego. Mimo że był chory, zabrano mu lekarstwa i ograniczono dostęp do opieki lekarskiej. Zmarł kilka miesięcy po wyjściu na wolność, w październiku ubiegłego roku. Dla Jachy Abubakarow śmierć czwartego z jej braci była ciosem, po którym do dziś trudno jej się podnieść.

– Czasem wydaje mi się, że słyszę ich głosy, że czuję ich zapach. Potem nagle uświadamiam sobie, że nie żyją i wtedy płaczę, żeby nie zwariować.

Anna Kühn zaczyna dzień od lektury internetowego serwisu Kavkaz Center, podającego wolne od rosyjskiej cenzury informacje z Czeczenii. Potem telefony, emaile, spotkania. Tłumaczy rosyjskojęzyczne książki. Niedawno ukazali się "Przestępcy z Łubianki" Aleksandra Litwinienki w jej przekładzie. Wieczorami siada czasem przy maszynie do szycia i szyje czeczeńskie flagi. Nigdy nie jest ich za wiele, bo po każdej demonstracji kilka ginie.

– Jestem spod znaku Bliźniąt i pewnie stąd się bierze moja dwoista natura. Jedna połówka chciałaby spokoju, lubi dom i ustatkowane życie. Ale tę drugą ciągle gdzieś gna...

Anna Kühn nie wie, co jeszcze przyjdzie jej robić w życiu. Ale jednego jest pewna. Swój los związała na zawsze z losem Jachy Abubakarow.

– Jest dla mnie jak siostra. Cokolwiek się ze mną stanie, zawsze zrobię wszystko, żeby pomóc jej i małej Hawie – zapewnia.

Hawa Abubakarow jest córką jednego z zabitych braci Jachy. Płynnie, bez akcentu mówi po polsku, czeczeńskiego uczy się od babci, która przyjechała niedawno do Polski. W ubiegłym roku bez cienia tremy Hawa prowadziła Festiwal Kultury Czeczeńskiej, odbywający się w Pałacu Kultury. Chodzi do jednej z mokotowskich szkół i zdała właśnie do piątej klasy. Za bardzo dobre wyniki w nauce i wzorowe zachowanie otrzymała stypendium. Hawa wie już doskonale, co chce robić w przyszłości.

– Będę prawnikiem – oświadcza. Jednak na pytanie dlaczego, spuszcza swoje ogromne, ciemne oczy i tylko smutno się uśmiecha.

– Wyjaśniła mi kiedyś, że zostanie prawnikiem i będzie sądzić Putina. Zapytam go, gdzie mój tata, tak mi powiedziała – kończy za małą Jacha Abubakarow.

Dla Hawy i Jachy Polska stała się ojczyzną. Wielu Czeczenów wyjeżdża na Zachód, kiedy tylko skończą pobierać pieniądze z programu integracyjnego (zasiłek w wysokości ok. 750 zł należy im się przez rok). One chcą zostać. Chociaż gdzie indziej jest łatwiej. Hasan powiada, że w Austrii wprawdzie w ogóle nie mówi się publicznie o sytuacji w Czeczenii, nie organizuje się wielkich akcji, które miałyby zwrócić uwagę opinii publicznej, ale każdy uchodźca ma zapewnione godne warunki życia. W Polsce Jacha Abubakarow wciąż musi walczyć z bezduszną administracją. Zabrano jej zasiłek rodzinny. Powód: brak aktu zgonu ojca Hawy. Powiedziano jej, żeby poszła po zaświadczenie do ambasady. To tak, jakby iść do Hitlera, po zaświadczenie, że wymordował Żydów. Zresztą, jak wystawić akt zgonu, skoro nigdy nie odnaleziono ciała? Przepisy nie przystają do okropieństw wojennej rzeczywistości, a urzędnicy nie zamierzają robić wyjątków. Zasiłek straciła też stara matka Jachy, która rok temu przyjechała do Polski. Jej męża, ojca Jachy, Rosjanie zatłukli kolbą automatu, kiedy upomniał się o zabieranych z domu synów sąsiadów. Gdy Hasan zabrał ją na dwa miesiące do siebie, do Austrii, polscy urzędnicy odebrali jej świadczenia.

– Po śmierci Isy zastanawiałam się, czy nie wyjechać. Zapytałam Hawę, co o tym myśli, w Austrii byłoby nam łatwiej. Powiedziała: albo wracamy do domu, albo zostajemy w Polsce. Do domu nie możemy wracać. Tu mamy przyjaciół Polaków. Dzięki nim radzimy sobie jakoś – mówi Jacha Abubakarow.

Jej marzenia na dziś: skończyć remont mieszkania, znaleźć pieniądze na angielski dla Hawy. Żyć. Normalnie, zwyczajnie.

W pierwszym roku po przyjeździe do Polski mała Hawa przyszła pewnego dnia ze szkoły zdziwiona i trochę smutna. Tego dnia wszystkie dzieci chwaliły się, co przyniósł im Mikołaj. Tylko Hawa nic nie znalazła pod poduszką.

– Nie martw się – pocieszała ją Jacha. – Mikołaj na pewno myślał, że jesteś w domu i pojechał zawieźć ci prezent do Czeczenii.

Rok później Mikołaj wiedział już, gdzie ma podrzucić prezent. Zapamiętał sobie dobrze, gdzie jest dom Hawy Abubakarow i od tej pory nigdy się nie myli.

Na okładce niebieskiej książeczki, ni to z chmur, ni to z kłębów białego dymu, wyłania się smagła twarz młodego, ale już kompletnie siwego mężczyzny. Pod nim, daleko w dole, po wijącej się skrajem stromego zbocza górskiej drodze, jadą wojskowe samochody. Jedna z postaci klęczy, druga, stojąc, podnosi ręce do góry. "Podzielony świat" – brzmi rosyjski tytuł.– Dorogoj Aneczkie – odczytuje dedykację Anna Kühn. Autorka nazywa się Ałła Dudajewa i jest wdową po pierwszym prezydencie Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, zamordowanym przez Rosjan w kwietniu 1996 r. Anna Kühn do niedawna była nauczycielką języka francuskiego w liceum w Podkowie Leśnej. O Czeczenii słyszała czasem w telewizji. Oburzała się na to, co wyprawiają Rosjanie. Kiedyś zawiozła trochę ubrań do pobliskiego ośrodka dla uchodźców w Dębaku. To wszystko. Dwa światy – ten z telewizji i ten jej, nauczycielki z podwarszawskiego miasteczka. Aż do pewnego lipcowego wieczoru przed siedmiu laty, kiedy to w jej życiu pojawił się uśmiechnięty mężczyzna z ogromną lalką po pachą. Odtąd Anna Kühn żyje na granicy dwóch światów.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał