Na okładce niebieskiej książeczki, ni to z chmur, ni to z kłębów białego dymu, wyłania się smagła twarz młodego, ale już kompletnie siwego mężczyzny. Pod nim, daleko w dole, po wijącej się skrajem stromego zbocza górskiej drodze, jadą wojskowe samochody. Jedna z postaci klęczy, druga, stojąc, podnosi ręce do góry. "Podzielony świat" – brzmi rosyjski tytuł.– Dorogoj Aneczkie – odczytuje dedykację Anna Kühn. Autorka nazywa się Ałła Dudajewa i jest wdową po pierwszym prezydencie Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, zamordowanym przez Rosjan w kwietniu 1996 r. Anna Kühn do niedawna była nauczycielką języka francuskiego w liceum w Podkowie Leśnej. O Czeczenii słyszała czasem w telewizji. Oburzała się na to, co wyprawiają Rosjanie. Kiedyś zawiozła trochę ubrań do pobliskiego ośrodka dla uchodźców w Dębaku. To wszystko. Dwa światy – ten z telewizji i ten jej, nauczycielki z podwarszawskiego miasteczka. Aż do pewnego lipcowego wieczoru przed siedmiu laty, kiedy to w jej życiu pojawił się uśmiechnięty mężczyzna z ogromną lalką po pachą. Odtąd Anna Kühn żyje na granicy dwóch światów.
Mężczyzna był wysoki, przystojny, w sile wieku, ale kompletnie siwy. W kolejce WKD, którą wracała do domu, z nieśmiałym uśmiechem wypytywał po rosyjsku podróżnych, gdzie trzeba wysiąść, żeby trafić do ośrodka dla uchodźców.– Ktoś mu odpowiedział nie tak, jak trzeba, więc zdobyłam się na odwagę i swoim kiepskim rosyjskim wyjaśniłam, że powinien wysiąść na tym samym przystanku co ja. Tak nam się dobrze rozmawiało, że odprowadził mnie pod sam dom. Miał na imię Hasan. Opowiadał o kilkuletniej siostrzenicy, która mieszka w ośrodku. To dla niej wiózł tę wielką, gadającą lalkę – wspomina Anna Kühn. – Na pożegnanie, raczej kurtuazyjnie, powiedziałam, żeby kiedyś wstąpił na kawę, jak będzie w pobliżu. Pojawił się po trzech dniach i zapytał, czy znalazłabym czas, żeby pouczyć go polskiego. Tak przynajmniej zrozumiałam. Nie ma sprawy, niech pan wpadnie czasem, to udzielę panu kilku lekcji. A on na to, że chętnych do nauki jest więcej. Tak około czterdziestu... Odparłam, że u mnie nie ma tyle miejsca i że to raczej niemożliwe, a on – żebym przyszła do ośrodka. Były akurat wakacje, miałam trochę czasu, stwierdziłam – czemu nie. I tak się zaczęło.
Anna Kühn zaczęła uczyć polskiego w ośrodku dla uchodźców w Dębaku. Ale wakacje się skończyły, wróciła z urlopu etatowa nauczycielka i trzeba było postanowić co dalej. Dyrektorka ośrodka nie chciała jej puścić. Inna sprawa, że Anna Kühn specjalnie się nie opierała i z pewną obawą, ale i z radością przyjęła nową propozycję.
– Powiedziała otwarcie: nie wiem, czy uda się znaleźć dla ciebie etat. Ale tam w głębi, za ośrodkiem, jest stary barak. Masz tu trochę materiałów budowlanych, ludzi do pomocy, działaj!
Czeczeni z ośrodka chętnie pomagali. Wkrótce barak zamienił się w tętniący życiem klub z salą teatralną.