Zrobił na razie tylko dwa filmy fabularne. Oba zostały wysoko ocenione. Rok 2004: „Zmruż oczy“ dostaje Nagrodę Specjalną na festiwalu w Gdyni i Orła dla najlepszego filmu. Rok 2007: „Sztuczki“ zdobywają Złote Lwy na festiwalu w Gdyni i nagrodę Europa Cinemas w Wenecji.
Oba filmy bardzo się różnią od obrazów innych debiutantów. Nie epatują rozpaczą, niosą nadzieję. I choć bardzo realistyczne – mają w sobie magię. Hipnotyzują, wciągają w swój rytm, zadziwiają precyzją. Delikatne i wyciszone, na długo zostają w pamięci. Nie mają w sobie doraźnej publicystyki, lecz sięgają do pytań najważniejszych. „Zmruż oczy“ to subtelna opowieść o samotności, szukaniu siebie, wartościach, jakie się w życiu liczą. Ale również o przemijaniu. Chwil i ludzi. „Sztuczki“, które właśnie weszły na ekrany, są opowieścią o chłopcu po dziecięcemu zaklinającym rzeczywistość, żeby odzyskać ojca, którego nigdy nie poznał. Są wielkim wołaniem o miłość, zapisem tęsknoty za tym, co naturalne, a co nie zawsze od losu dostajemy.
Malarze czasem mrużą oczy i sprawdzają, co się przez półprzymknięte powieki przebije, jakie barwy świata są najważniejsze. „Sztuczki“ to film zrealizowany przez takie półprzymknięte powieki, bardzo osobisty. Powstał z bólu po śmierci ojca, z tęsknoty za nim. I za dzieciństwem.
Andrzej Jakimowski chętnie opowiada o swojej rodzinie. Jakimowscy pochodzą ze wschodu, dużo jest ich też na Bałkanach. Rodzina jego ojca przed 1939 rokiem mieszkała pod Lwowem. W leśniczówce. Wojna bardzo ją doświadczyła. Ojciec był małomówny, ale czasem wracał do wspomnień, otwierał się. Kiedyś zabrał syna do Lwowa, pokazał mu ulice, po których przed laty chodził. Orzeł ulatujący z garnkiem w przestworza ze „Zmruż oczy“ to echo jego opowieści.
– Ojciec jako mały chłopiec opiekował się w leśniczówce niesprawnym orłem – mówi Jakimowski. – Kiedy w wojennej zawierusze rodzina musiała uciekać z domu, cały swój dobytek zapakowali na furę. Orzeł wylądował na szczycie tobołów przywiązany do dużego garnka, żeby nie spadł na wertepach. Ale kiedy fura wyjechała z lasu, podmuch wiatru razem z tym garnkiem poderwał go do góry. A on nagle rozwinął skrzydła i odleciał. Ojciec mi opowiadał, jak patrzył w górę i ten orzeł robił się coraz mniejszy, potem było widać już tylko sam garnek, aż wreszcie pozostał jedynie blik światła odbijający się od metalu. Nie potrafiłem tego nakręcić, ale coś z klimatu tej sceny w „Zmruż oczy“ próbowałem odtworzyć.Rodzina matki pochodziła z Lubelszczyzny. Małżeństwo dziadków było mezaliansem. – Babcia miała szlacheckie pochodzenie, dziadek był prostym człowiekiem. Wysoki, mocno zbudowany, z dużymi silnymi dłońmi. Zawsze mu tej siły zazdrościłem. Był bardzo przedsiębiorczy. We wsi Osiny pod Puławami miał wiatrak, który pamiętam z dzieciństwa. Wielki, z rozłożonymi skrzydłami.