We włoskim futbolu ubiegłej niedzieli znów padł trup. Tym razem policjant zabił kibica. Po raz kolejny się okazało, że narodowy sport Italii jest zakładnikiem sfanatyzowanych anarchistów. Futbol stał się dla nich pretekstem do wyładowania agresji, frustracji i nienawiści, a stadion – bezpiecznym azylem dającym krzepiące poczucie siły, władzy i jedności.
W niedzielę rano kibic Lazio, znany rzymski didżej, 26-letni Gabriele Sandri, wybrał się z kolegami do Mediolanu na mecz swojej drużyny z Interem. Tuż po godz. 9 zjechali do przydrożnej restauracji. Równocześnie na ten sam pomysł wpadli jadący na spotkanie Parma – Juventus fani turyńczyków. Na parkingu doszło do przepychanki. Odgłosy bójki usłyszał patrol policji drogowej, który zatrzymał się po drugiej stronie autostrady w bliźniaczej restauracji. Policjanci włączyli syrenę, a jeden oddał dwa strzały. Druga kula z fatalnym skutkiem ugodziła Sandriego na tylnym siedzeniu odjeżdżającego samochodu.
Wieść rozeszła się wśród zorganizowanych w kluby kibica fanów, nazywanych tu ultrasami, lotem błyskawicy. Policja nabrała wody w usta, przekazując mediom 4 godziny później, gdy w Bergamo, Mediolanie i Taranto trwały już zamieszki, dość nieprawdopodobną wersję wypadków: policjant strzelał w powietrze na postrach, by położyć kres bijatyce. Ale skoro trafił Sandriego w odjeżdżającym samochodzie, to przecież nie było już kogo straszyć, a tym bardziej rozdzielać. Co więcej, 8 godzin po tragedii prefekt policji w Arezzo tę wersję powtórzył. Tymczasem świadkowie przesłuchiwani przez media twierdzili, że policjant strzelił najpierw powietrze, a zaraz potem złożył się do strzału celując w odjeżdżający samochód, gdy było już po awanturze. I wszystko wskazuje na to, że właśnie do tej wersji przychyla się prokurator, który chce oskarżyć policjanta o zabójstwo z premedytacją.
Trudno wyrokować, czy wypadki potoczyłyby się inaczej, gdyby policja gospodarowała prawdą mniej oszczędnie i na czas uderzyła się w piersi, a związek futbolowy od razu odwołał wszystkie mecze. Wieczorem w Rzymie doszło do prawdziwej jatki. Mimo odwołania meczu Roma – Cagliari, darzący się na co dzień nienawiścią i pogardą ultrasi Lazio i Romy ramię w ramię ruszyli na Stadion Olimpijski. Po drodze zaatakowali posterunki policji, podpalili policyjny autobus, kilkanaście prywatnych aut, zdewastowali siedzibę Włoskiego Komitetu Olimpijskiego przy stadionie. Ponad 800 chuliganów przez 4 godziny terroryzowało całą okolicę. Policja (75 rannych) na rozkaz prefekta miała się tylko bronić. Zatrzymano zaledwie cztery osoby. Szkody idą w miliony euro.
W środę na pogrzeb Gabriele do Rzymu zjechały delegacje ultrasów z całych Włoch. Byli politycy, trenerzy i piłkarze, w tym bożyszcze Rzymu Francesco Totti, który płakał. Na ścianach i murach koło kościoła Piusa X pojawiły się napisy: „Pomścimy cię, Gabriele”. Dla wszystkich jest jasne, że niedzielne ekscesy były zaledwie pierwszą bitwą kolejnej włoskiej futbolowej wojny.