Jednak Halina Szpilman, żona kompozytora, jest przeciwna pomijaniu roli Polaków w jego uratowaniu. – Mój mąż zawsze podkreślał, że bezinteresownie pomagało mu wielu przyjaciół z Polskiego Radia. Przez ponad dwa lata ryzykowali własnym życiem, by ocalić go od śmierci. Dziś pomija się ich bohaterstwo. Tymczasem punkt ciężkości przechylił się na rzecz Hosenfelda, który zrobił dla męża wiele, lecz dopiero pod koniec wojny.
Ale też nikt z pomagających Szpilmanowi nie miał takich jak Hosenfeld dylematów. Urodzili się Żydami lub Polakami, co w naturalny sposób stawiało ich po stronie ofiar. Hosenfeld był Niemcem, a jego odnalezione i opublikowane dzienniki oraz listy do rodziny – w sumie ponad 1200 stron (na ukończeniu jest polski przekład książki) – pozwoliły lepiej przyjrzeć się jego rozterkom.
"Był prostym chłopakiem ze wsi, ale z wielkimi ideałami, był pełen optymizmu i zaufania do ludzi" – charakteryzował go po latach syn Helmut. Urodzony w 1895 r. Wilhelm miał pięcioro rodzeństwa, sportowe pasje, od dzieciństwa zakorzenione umiłowanie ojczyzny i pobożność. To właśnie głęboka wiara wyniesiona z domu uratowała w nim człowieczeństwo. Entuzjazm do walki każe mu zaciągnąć się do armii podczas I wojny światowej. Przechodzi długi szlak bojowy, walczy od Belgii po Inflanty. Przygodę wojenną zakończył w Siedmiogrodzie, gdzieś na granicy rumuńskowęgierskiej w stopniu porucznika. Kiedy jak w sierpniu 1917 r. został ciężko ranny w nogę, nie był już zdolny do służby wojskowej.
Wraca do domu. Wtedy szczególne miejsce w jego życiu zajmuje Annemarie Krummacher, drobna dziewczyna o ciemnych, ciepłych oczach i ujmującym uśmiechu. Poznali się w Wandervogel, czyli Wędrownym Ptaku. Ta popularna w Niemczech w okresie międzywojennym organizacja, odpowiednik po części harcerstwa, po części skautingu, stawiała przed członkami dwa ideały – poznawanie piękna ojczystej ziemi i kult sprawności fizycznej.
Wilm, tak go tam nazywano, wierzył w jedno i drugie. W charakterystycznym kapelusiku z małym wywiniętym rondem i doczepionym figlarnie piórkiem wędruje z kolegami przez Niemcy, muzykują w plenerze. Znajomości wtedy zawarte pielęgnuje. Ale to Annemarie jest dla niego miłością życia. Z posmakiem mezaliansu. On jest dzieckiem wiejskiego nauczyciela o aspiracjach nieprzekraczających osiągnięć ojca. W przerwach między nauką pasał krowy i opanował sztukę łapania gołymi rękami pstrągów. Ona pochodzi z dobrego, wielkomiejskiego domu o tradycjach artystycznych. Ojciec maluje obrazy, jest dobrze postrzegany w środowisku akademickim. Annemarie śpiewa, ma pięknie wyćwiczony sopran. On jest katolikiem, ona protestantką, a w Niemczech ciągle daje się odczuć duch Marcina Lutra i reformacji.
Zatem na początku rodzice bardzo odradzają Wilhelmowi związek z Annemarie. Są sceptyczni, bo chłopska mądrość podpowiada im, że ona musi mieć przecież duże wymagania, którym syn nie będzie w stanie sprostać. Wilm ma jednak niezaprzeczalny atut: jest przystojny. Wysoki brunet o wysportowanej sylwetce musiał się podobać kobietom. W 1920 roku Wilm i Annemarie pobierają się w katolickim kościele. I szybko okazuje się, że przy bliższym poznaniu Annemarie zyskuje. Rodzice zmieniają zdanie. Młodzi najpierw zamieszkują w małej wiosce w Hesji, potem przenoszą się do Thalau. Rodzą się dzieci: dwóch synów, trzy córki. Po latach najstarszy syn, Helmut, powie: "Miałem ojca, który brał mnie za rękę, kiedy go potrzebowałem".