Bóg się rodzi w wyobraźni

O kryzysie sztuki sakralnej mówi się od dawna. Stare kanony religijnych przedstawień zdezaktualizowały się. Nie znaczy to jednak, że sztuka uległa laicyzacji. Przeciwnie, nadal dotyka sfery sacrum. W jaki sposób to się dziś wyraża?

Aktualizacja: 23.12.2007 09:41 Publikacja: 22.12.2007 04:31

Bóg się rodzi w wyobraźni

Foto: Muzeum Narodowe w Warszawie

Artyści dotykają duchowej sfery, sami o tym nie wiedząc – uważa Leon Tarasewicz, jeden z naszych największych malarzy. – Do Boga prowadzą różne drogi. Kluczem do duchowości w sztuce jest… malarstwo naskalne. Nasi przodkowie uprawiali religię i sztukę jednocześnie, w sposób instynktowny.

– Dziś sacrum musi mieć uniwersalną wartość. Dlatego twórcy wracają do religii naturalnych, pierwotnych – uważa Jan Berdyszak, poznański artysta-filozof. – Przedstawienia figuratywne nie służą pobudzaniu duchowości. Odeszliśmy od narracji. A podstawa wszelkiego sacrum to zrozumienie, na czym polega człowieczeństwo.

Jerzy Nowosielski, wybitny malarz, zarazem prawosławny teolog i myśliciel, uważa, że „…sztuka w jakimś sensie jest tożsama z sacrum i z tego poziomu przenika do naszej rzeczywistości empirycznej – jako pewien sygnał”.

Podobnego zdania był krytyk Janusz Bogucki: „…wiara i twórczość wyrastają ze wspólnego pnia naszej duchowej egzystencji; najczystsze akty wiary i najczystsze akty twórczości rodzą się w strumieniu tej samej pierwotnej energii. Energią tą jest boska miłość”.

Znakiem rozpoznawczym pamiętnej wystawy „Niebo nowe i ziemia nowa?”, przygotowanej w 1985 roku przez Marka Rostworowskiego, stał się „Obraz DXXI” Stefana Gierowskiego, malarza-intelektualisty. Wspomniana kompozycja to układ promieniście rozchodzących się jasnych linii na brunatnym tle. Dzieło kojarzące się ze słońcem i aureolą; ze światłem, ale też wewnętrzną światłością. „Światło jest treścią malarstwa (…), ale ma również znaczenie symboliczne, które towarzyszy ludzkości od zarania wieków. Światło to dobro i życie” – pisał autor.

W innej wypowiedzi Gierowski podkreślał, że sztuka abstrakcyjna, jako najbliższa kontemplacji i metafizyce, może z większym pożytkiem służyć krzewieniu wiary wśród „nowoczesnych pogan” niż sceny figuratywne. „Może pobudzić do samodzielnego medytowania nad tajemnicą Boga i do modlitwy bezpośredniej”.

W 1986 roku artysta podjął niezwykłe wyzwanie - stworzył cykl „Malowanie Dziesięciorga Przykazań”. Przedstawienie pierwszego przykazania dekalogu: „Jam jest Pan Bóg twój”, na pierwszy rzut oka wydaje się białą pustką. Jednak ta biel zdaje się drgać, falować, emanować energią. Przy dokładnych oględzinach można zauważyć kosmos mikroskopijnych, wielobarwnych punkcików ukryty pod zasłoną bieli.

Wojciech Fangor także wydobył z abstrakcji mistyczny wymiar. W latach 60. zaczął pracę nad fascynującymi kompozycjami z centrycznie umieszczonymi kołami. Te obrazy mają hipnotyczne działanie. Nie można oderwać od nich wzroku, na zawsze zapadają w pamięć. Jarzące się kolorami okręgi bez wyraźnych konturów zdają się wzajemnie przenikać, pulsować, wciągać w dal. Materialne i niematerialne zarazem – łączą strefy bytu i niebytu. Podobne działanie ma najsłynniejsza XX-wieczna świątynia dla wyznawców wszystkich religii świata – Rothko Chapel, wzniesiona pod koniec lat 60. przy katolickim Rice University w Houston w stanie Teksas. Światło wpada z góry przez przeszklony dach. Ustawione pośrodku cztery ławki tworzą kwadratową formę. Ściany pustego wnętrza zajmuje 14 obrazów tworzących poliptyki. Boczne serie mają podniesione środkowe części; zespół umieszczony na wprost drzwi tworzy zwarty blok. Niemal monochromatyczne płótna zdają się emanować światłem – choć większość utrzymana jest w mrocznych, szaro-czarno-fioletowych tonach. „Ludzie, stając twarzą w twarz przed moimi płótnami, doświadczają takich samych duchowych uniesień jak ja podczas pracy nad obrazami”, zauważył rosyjsko-amerykański artysta. Rothko nigdy nie zobaczył swego dzieła we wnętrzu kaplicy. Popełnił samobójstwo tuż przed jej otwarciem, w 1970 roku.

Zaskakujące, jak bliskie wspomnianym koncepcjom są refleksje Lao Tsy, poety-filozofa żyjącego w VI w. p.n.e. Jeden z jego wierszy genialnie oddaje zarówno najgłębsze duchowe przeżycia, jak i próby ich zobrazowania:„Nazywano to nieuchwytnym/Mówią, że ktoś oglądał,/lecz nigdy się nie pojawiło./Podobno naprawdę jest niezwykłe:/ktoś słuchał,/Lecz nie wydało dźwięku./Subtelnym zwali, mówiąc,/Żeby ktoś złapał, ale nie utrzymał”.

Człowiek obcuje z Bogiem poprzez naturę – ten pogląd pojawia się nie tylko w filozofii zen. Jego wyznawcami są artyści z całego świata. Leon Tarasewicz zaczynał od malowania podbiałostockiego pejzażu i ptaków-znaków na niebie. Ale od wielu lat nie wystarcza mu płaszczyzna obrazu. Zaanektował przestrzeń galerii, domów, byłych klasztorów, świątyń. Czasem pokrywa wielobarwnymi pasmami ściany i podłogi wnętrz, kiedy indziej wznosi skomplikowane konstrukcje wewnątrz lub na zewnątrz budynków.

Najczęściej buduje kolumnady pokryte horyzontalnymi pasami różnych kolorów. Ciąg kolumn oraz lustrzane ściany potęgują efekt nieskończoności. Widz odnosi wrażenie błądzenia w nieskończoności natury. W zależności od zastosowanej gamy barw artysta kreuje nastroje tych architektonicznych instalacji. Pamiętam otaczającą wejście do kijowskiej galerii, zajmującej gmach dawnego klasztoru, bramę z desek. Pokrył je jaskrawożółtym pigmentem, nawiązując do kolorystyki ikon.

Maciej Szańkowski, rzeźbiarz z kręgu konstruktywistów, niejednokrotnie używał nieobrobionych narzutowych głazów – jak w „Pomniku Ofiar Terroru Władzy 1944 – 1956”. Dzieło ustawione na warszawskim Służewcu, w sąsiedztwie kościoła św. Katarzyny, składa się z kamiennego muru, łączącego się z sześcioma olbrzymimi głazami. Autor wykorzystał symboliczno-magiczną moc kamieni. Powstało sakralne miejsce bez murów, przywodzące na myśl megality.

Podobne skojarzenia niosą „Przestrzenie” Magdaleny Abakanowicz. Ustawiane w parkach, na pustyni, na wzniesieniach. Jedna z pierwszych jej kreacji przestrzeni otwartej – to siedem kamiennych, pionowo ustawionych kręgów nieopodal Israel Museum na pustyni Negev (1987 r.). „Jerozolima zbudowana jest z kamienia i pustynia naokoło jest kamienna. To jakby sposób istnienia, któremu nie można przeczyć, używając innego materiału”, zanotowała artystka. Rok potem wzniosła w Seulu „Przestrzeń Smoka”. Dziesięć metaforycznych, umownych głów zwierzęcych odlanych z brązu. Wielkich, szerokości 4,5 m, wysokości 2,5 m. Z daleka przypominają twory natury, nie człowieka. Bo chodzi o to, żeby uszanować ducha miejsca. Sacrum przybiera różne postaci.

Jarosław Kozakiewicz, twórca dzieł z pogranicza architektury, instalacji i rzeźby, zaprojektował w Oświęcimiu „Most Duchów” – przejście przez rzekę o kształcie rozciągniętej spirali. W połowie długości most „przekręci się” o 180 stopni. W tym miejscu powstanie mniej więcej dziesięciometrowy tunel. Ludzie będą… znikać. W mroku. Efekt wzmocni cisza – stalowa konstrukcja mostu zostanie obłożona drewnem tłumiącym kroki przechodniów. Konstrukcja ma być gotowa pod koniec przyszłego roku. – Nie chodziło mi o wykreowanie obiektu sakralnego – zapewnia. – Moje koncepcje wyrastają ze świadomości ciała traktowanego jako świątynia dla doznań wewnętrznych. I z poczucia, że materia naszego ciała jest zespolona z kosmosem.

Nie inaczej myślał i postępował Jerzy Nowosielski, tworząc polichromie do cerkwi – choć na pozór reprezentuje zupełnie inny światopogląd. Krakowski mistrz ma na koncie wystrój, a nawet architekturę (Biały Bór) ponad 30 świątyń. Nowosielski uważa, że: „Świątynia jest to krąg magiczno-sakralny, który w naszym chrześcijańskim świecie nazywamy również kościołem. To właśnie ów kościół-świątynia, jako krąg magiczno-sakralny, jest prawdziwą ojczyzną, właściwym miejscem sztuki”.

Współcześni artyści próbują opowiedzieć o najtrudniejszych ludzkich doświadczeniach nowoczesnymi środkami wyrazu. Berdyszak uważa, że doświadczenie wojen – zarówno minionych, jak i rozgrywających się obecnie, choć nie obok nas – wymogło zmianę form duchowości.

Klasyk wideo Bill Viola wielokrotnie poruszał temat traumy i po niej powtórnych narodzin. Jedną z jego ostatnich instalacji, prezentowanych minionego lata w weneckim kościele San Gallo, był „Bezbrzeżny ocean”. Rozpisana na trzy wielkie ekrany projekcja wideo odbywa się non stop, lecz jakby w odmiennych „przestrzeniach czasowych”. Na monitorach widać pojedynczych ludzi wyłaniających się z nicości. Każdy z nich przebijał się z trudem przez ścianę wody, rozglądał dookoła z grymasem niechęci, by po chwili oddalić się w kierunku, z którego przyszedł – znów pokonując wodospad. Pokaz o niezbyt radosnej wymowie: inicjacja dokonuje się w bólu; byt nas rozczarowuje; odchodzimy bez satysfakcji. Ale tak nie musi być. W wideofilmie „Tratwa” na ekranie pojawia się 19-osobowa grupa, w którą niespodziewanie uderza strumień wody pod wysokim ciśnieniem. Niektórych powala, inni podtrzymują się, wspólnymi siłami bronią przed upadkiem. Strumień zatrzymuje się równie gwałtownie, jak przedtem trysnął. Po jego ataku zgromadzeni z trudem przychodzą do siebie. Jedni płaczą, inni pozostają na ziemi, zwijając się z bólu; jeszcze inni pomagają podnieść się poszkodowanym. Symboliczny kataklizm z optymistycznym finałem: skrajne przeżycia wzmacniają nas duchowo.

Dla Polaków takim wstrząsem i moralnym probierzem był stan wojenny. W 1983 roku Berdyszak podczas spotkań teatralnych w Słupsku zaprosił widzów do „Stołu polskiego”. Gigantycznych rozmiarów stół z mnóstwem krzeseł przeznaczony był dla wielu biesiadników. Tylko że siedziska ukryte były pod białym obrusem zakrywającym je jak prześcieradło żałobne. Jedynym śladem czyjejś obecności były zapalona świeczka i pusta szklanka.

Artysta uważa, że twórczość stanu wojennego – nawet ta wykorzystująca najbanalniejsze religijne motywy, odegrała ważną pozaartystyczną rolę: przywróciła ludziom wiarę w wartości

W 1984 roku na ulicy pod warszawskim kościołem Świętego Stanisława Kostki pojawił się duży fiat z otwartym, podświetlonym od środka bagażnikiem. Wewnątrz leżała figurka Dzieciątka Jezus. Taka zwyczajna, trochę tandetna, używana w kościelnych szopkach. Dla wszystkich było jasne, czego metaforę stanowił mały, bezradny Chrystus ukryty w bagażniku: chodziło o morderstwo dokonane na księdzu Popiełuszcze. Autorem „Pojazdu Betlejemskiego” był Jerzy Kalina, twórca wszechstronny. – Uważałem, że tamto Boże Narodzenie trzeba zadedykować księdzu Jerzemu – wyznaje Kalina. – Symbolicznie połączyłem jego śmierć z narodzinami Chrystusa. Bo determinacja księdza, jego postawa umacniała naszą siłę. Żeby jego ofiara nie poszła na marne, trzeba było, żeby narodził się ponownie. W nas.

Kalina wówczas nie po raz pierwszy poruszył ludzkie sumienia i zjednoczył tłumy.

12 lat wcześniej, w czasach głębokiego socjalizmu zaprosił ludzi z ulicy na Wigilię do Galerii Repassage, tuż przy UW. – Był grudzień 1972 roku – wspomina. – W galerii zaaranżowałem uroczystą, obrzędową scenerię. Wino i chleb na białym obrusie. Ludzie przechodzili, zaglądali przez okna i… wchodzili przez nie do środka. Spontanicznie włączali się w mój performance „Adoracja chleba”. Opowiadali o sobie. Okazało się, że wszyscy mieli poczucie niespełnienia, osamotnienia. Tęsknili za wspólną Wigilią.

W poszukiwaniu autentycznej wiary i duchowości twórcy niekiedy uciekają na wieś. Władysławowi Hasiorowi bliskie były klimaty Podhala. Jeden z pierwszych po wojnie, który sięgnął po ludowe i jarmarczne inspiracje. Organizował procesje i inne na poły świeckie, na poły sakralne celebracje. Kleił, konstruował przedziwne asamblaże. Większość stanowiła memento: przypomnienie wojny. Jak Madonna z Dzieciątkiem, przedstawieni na tle wypalonej ziemi i nieba z eskadrą myśliwców. Wprawdzie artysta użył samolotów-zabawek, ale niosą one całkiem realne skojarzenia. Natomiast Marek Jaromski daje odbiorcom radość, wiarę w odnowę. Od połowy lat 80. mieszka w zabitej dechami wiosze Ponikiew Duża. W prawdziwej chałupie. Pracownię zorganizował w stodole. Autor niezwykłych grafik (nazywa je papierografiami) odbijanych na ręcznie robionym papierze, formowanym z własnej produkcji, celuloidowej pulpy. Tematyka od 20 lat ta sama: wątki zaczerpnięte z Biblii. Plus motywy anielskie.

Przed Bożym Narodzeniem Jaromski rozdaje znajomym papierowe, nieregularne opłatki. Na nich wyryte są teksty-przesłania; w tytułach pojawia się termin muzyczny: „Blues dla anioła”, „Blues dla Pana Boga”. Przecież to improwizacje…

Kompozycję w C-dur zdobi taki oto wiersz: „Zaczarowany jest nasz świat/zaczarowany Boże mój/ w nim słońce świeci/ blaskiem dnia/A niebo nocą pełne gwiazd”.

Tę bezpretensjonalną śpie-wkę artysta wykonuje przy akompaniamencie harmonijki ustnej. Powie ktoś, że to naiwne. Może, ale dar zachwytu tym, co obok i co dostępne każdemu – to dziś rzadkość. Trzeba dojrzałości Wisławy Szymborskiej, żeby zauważyć: „Cud tylko się rozejrzeć /wszechobecny świat”.

Dziś rzadko kiedy wybitni artyści realizują kościelne „żłóbki”. Na ogół inscenizacje z Jezuskiem na sianku, Maryją, Józefem i bydlątkami to atrakcje dla dzieci. Chociaż starsi też je lubią – wzruszają się, odbywając podróż sentymentalną do dzieciństwa.

Ale oto w ubiegłym roku szopka stanęła przed Galerią Zachęta. Drewniane postaci wielkości dziecka. I zwierzęta, dużo zwierząt. Wszystko grubo ciosane siekierą, niecyzelowane, dalekie od dosłowności. Wyraźnie w ludowym charakterze, ale stylizowane, z humorem. Wyrzeźbił ją Józef Wilkoń, znany ilustrator. W Zachęcie akurat odbywała się jego retrospektywa.

– Szopkę wykonałem sześć lat temu dla fundacji Ewy Błaszczyk „A kogo?” działającej przy bielańskiej parafii – opowiada autor. – Proboszcz kościoła na Bielanach zgodził się wypożyczyć pracę na czas wystawy. Przenosiło ją 50 żołnierzy i kilku saperów… W tym roku szopka pozostaje na swym stałym miejscu.

Józef Wilkoń stworzył jeszcze kilka innych szopek, ale tylko w wersji bielańskiej pojawiają się ludzkie figury. W pozostałych występują wyłącznie ptaki bądź inne zwierzęta. Czyżby artysta dawał do zrozumienia, że to stworzenia bliższe Panu?

Artyści dotykają duchowej sfery, sami o tym nie wiedząc – uważa Leon Tarasewicz, jeden z naszych największych malarzy. – Do Boga prowadzą różne drogi. Kluczem do duchowości w sztuce jest… malarstwo naskalne. Nasi przodkowie uprawiali religię i sztukę jednocześnie, w sposób instynktowny.

– Dziś sacrum musi mieć uniwersalną wartość. Dlatego twórcy wracają do religii naturalnych, pierwotnych – uważa Jan Berdyszak, poznański artysta-filozof. – Przedstawienia figuratywne nie służą pobudzaniu duchowości. Odeszliśmy od narracji. A podstawa wszelkiego sacrum to zrozumienie, na czym polega człowieczeństwo.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał